To niczym szczęśliwe zakończenie w bajce – ogólnoeuropejska mobilizacja zwycięża z kolejnym atakiem neoliberalnego establishmentu w imię interesów pracujących Europejczyków i Amerykanów. Opowiadana jest jednak również inna wersja tej opowieści, którą nie można zlekceważyć – taka, w której ogłasza się zwycięstwo państw narodowych w walce z Europą, co napędza i tak już silną falę nacjonalizmów na kontynencie.

Poczucie zwycięstwa przychodzi po długiej, intensywnej walce, która rozpoczęła się w roku 2013. TTIP zostało wówczas odsłonięte jako próba wskrzeszenia nieudanego MAI – Wielostronnego Porozumienia Inwestycyjnego z lat 90. XX wieku.

Gdy tylko odsłonięto pierwsze szczegóły tajnych negocjacji stało się jasne, że nie chodziło tu o zmniejszenie taryf celnych.

Był to śmiały ruch wielkich koncernów, mający na celu ominięcie interesów konsumentów, gwarancji praw pracowniczych, związków zawodowych oraz regulacji socjalnych.

Do życia powołana została dobrze naoliwiona maszyna. Istniejące sieci – od tych, walczących przeciwko nakierowanej na zaspokajanie interesów wyłącznie interesów udziałowców globalizacji, aż po ochronę pracowników i konsumentek – zostały uzupełnione nowymi, ponadnarodowymi sojuszami.

Surowe liczby zasłaniają czasem wielką skalę zaangażowania jednostek w tę walkę. Czasem jednak przydają się do zarysowania szerszej perspektywy. Mówimy o przeszło 500 organizacjach – od małych, lokalnych stowarzyszeń rolniczych, poprzez ruchy feministyczne, aż po ATTAC, Greenpeace oraz Friends of the Earth. O 3,5 milionach podpisów z każdego zakątka Unii Europejskiej i szerokich echach we wszystkich najważniejszych mediach.

Trudno nie zastanowić się nad tym, czy sen Jürgena Habermasa o wspólnej, europejskiej przestrzeni publicznej nie stał się właśnie prawdą, albo chociaż nie znalazł odzwierciedlenia w tym ruchu oporu.

Niesamowitą kwestią w tej ponadnarodowej mobilizacji było to, jak skutecznie potrafi ona działać i jak bardzo oczywiste było dla niej sięganie po wsparcie ponad granicami państwowymi. Dzisiejsze aktywistki i aktywiści wyrośli w przekonaniu o tym, że nie stanowią one ograniczenia dla politycznej mobilizacji.

Od samego początku Zieloni byli częścią tego szerokiego, europejskiego sojuszu. W wielu krajach byli pierwszą partią polityczną, która podniosła ten temat i uczyniła do obiektem debaty parlamentarnej.

Nowy duch europejskiego oporu?

Istnienie w miarę silnych partii ekopolitycznych w krajach niemieckojęzycznych mogło przyczynić się do tego, że jesienią roku 2014 53% Austriaczek i Austriaków sprzeciwiało się TTIP, podczas gdy poparcie dla porozumienia wśród ogółu europejskiej populacji sięgało 58%.

Od tego czasu mobilizacja przeciwko niemu przybrała na sile i dziś Europa mówi mu „nie” – w Austrii wskaźnik ten sięga nawet 70%.

Istnieje wiele powodów do optymizmu. Ruch przeciwko TTIP ma spory potencjał do tego, by stać się potężną siłą, spajająca Unię Europejską – chociażby z powodu ponadnarodowego charakteru oporu, w którym aktywistki i aktywiści z różnych krajów współdziałają na rzecz wspólnej sprawy.

Wiele osób zaczyna się interesować szeregiem europejskich tematów, takich jak ochrona konsumencka, prawa zwierząt, demokratyczne mechanizmy Unii Europejskiej, unijny system sprawiedliwości, patenty, jakość żywności czy standardy socjalne. We wszystkich tych kwestiach potrzeba wspólnej, europejskiej polityki wydaje się jasna.

Doceniając ogromną, pozytywną pracę organizacji pozarządowych czy Zielonych trudno jednak nie zauważyć nieprzyjemnego posmaku czy też niebezpieczeństwa pyrrusowego zwycięstwa. Problem stał się jasny w trakcie kampanii prezydenckiej w Austrii.

Skrajnie prawicowy kandydat Norbert Hofer uczynił TTIP jednym ze swoich głównych tematów wyborczych, atakując nim konkurenta – Alexandra Van der Bellena. Van der Bellen, były nauczyciel akademicki, początkowo uzależnił swój sprzeciw wobec porozumienia od paru konkretnych kwestii.

Ten polityczny błąd umożliwił Hoferowi zaprezentowanie go jako zdrajcę sprawy i pokazanie się jako twardy przeciwnik TTIP, którego by nie podpisał bez wcześniejszego referendum.

Przez długi czas to Zieloni przewodzili bojom przeciwko TTIP i to ich opowieść na jego temat przebijała się do mediów. Opierała się ona na argumentowaniu, że wielki biznes używa go do walki z ludźmi po obu stronach Atlantyku. Walczyła o ochronę zasady przezorności przed korporacyjnymi interesami. Przekonywała, że wolny handel musi być sprawiedliwym handlem, uwzględniającym gwarancje społeczne i środowiskowe.

Nowi pożyteczni idioci?

Musimy jednak przyznać, że obok tej opowieści pojawia się też inna, nacjonalistyczna, która cieszy się dziś coraz szerszym posłuchem nie tylko w Austrii, ale w całej Europie. Brytyjska partia UKIP prezentuje nacjonalistyczną, antyeuropejską perspektywę, którą dzielą z formacjami takimi jak francuski Front Narodowy czy (do pewnego stopnia) niemiecka AfD:

„Niepokój o to, co może zostać zawarte w ramach TTIP dokładnie pokazuje, dlaczego zdaniem UKIP powinniśmy opuścić Unię Europejską i samodzielnie negocjować nasze własne porozumienia o wolnym handlu. Uważamy za zdumiewający fakt, że inne partie polityczne, ruszając z wyrazistymi kampaniami przeciwko TTIP pozostają przekonane co do naszego członkostwa w UE. Ich hipokryzja nie ma wstydu”.

Dowody na popularność tej nacjonalistycznej opowieści o TTIP można znaleźć w każdej, poświęconej porozumieniu dyskusji w mediach społecznościowych.

Akceptacja dla działań Zielonych miesza się w nich z narodową, a czasem wręcz faszystowską retoryką i symboliką. Samo w sobie nie powinno to budzić w nas zbyt wielkiej dawki pesymizmu.

Wielki projekt, taki jak opór wobec TTIP, w którym już nie tylko zwykła, ale przygniatająca większość i jej nacisk potrzebne są do tego, by pokonać wpływy wielkiego biznesu w systemie politycznym oraz mediach głównego nurtu, musi jednoczyć różnorodne części społeczeństwa. Nie powinniśmy tak mocno wnikać w indywidualne motywacje – to, czy ktoś czuje się Europatriotą, osobą wierzącą, prawicową, lewicową, ekologiczną etc.

Trzeba jednak zauważyć, że w ostatnich latach retoryka nacjonalistyczna uległa przemianie. Sceptycyzm wobec korzyści z wolnego handlu jest tylko jedną z części układanki. Nie jest szczególnie śmiała teza, że w obliczu kryzysu ekonomicznego ostatnich lat urok projektu neoliberalnego przygasł nie tylko w pojedynczych krajach, ale na całym świecie.

Słabość politycznego centrum i hegemonii dyskursu neoliberalnego daje przestrzeń dla kiełkujących alternatyw. Na lewicy obserwujemy odżycie narracji socjalistycznych, nie bez powodu podejmowanych przez starszych mężczyzn takich jak Bernie Sanders czy Jeremy Corbyn. Obaj czerpią swoją wiarygodność z faktu że, w przeciwieństwie do swoich partii, nigdy nie przeszli na pozycje neoliberalne.

Wiatr dmie dziś jednak w żagle prawicy – postaci i partii takich jak Donald Trump, UKIP, AfD, Front Narodowy, Szwedzcy Demokraci, Partia Wolności, FPOe itp. Wiele z nich już dziś prowadzi w badaniach opinii i ma realną szansę na zwycięstwo w najbliższych wyborach w danym kraju.

Każdej zielonej, lewicowej czy prospołecznej propozycji politycznej towarzyszy nacjonalistyczne alter ego. By ponownie przywołać przykład Austrii – Norbert Hofer nie tylko zaatakował swojego zielonego konkurenta za stanowisko w sprawie TTOP, ale też rzekomą chwiejność przy postulacie zakazu żywności modyfikowanej genetycznie.

Biorąc pod uwagę historyczną pozycję Zielonych w tej sprawie wydaje się to niedorzeczne – pokazuje jednak, że skrajna prawica gotowa jest atakować siły ekopolityczne na ich własnym gruncie. W większości krajów Europy ruchom ekologicznym udało się odizolować prawicową, autorytarną, nacjonalistyczną ideologię, kwestionującą lewicową orientację sił ekopolitycznych na kontynencie.

Każdej kampanii tego typu – od walki o prawa zwierząt poprzez energetykę jądrową aż po zlokalizowane rolnictwo ekologiczne – towarzyszą jednak ich nacjonalistyczne interpretacje.

W Austrii wspiera je zresztą wpływowy tabloid „Kronenzeitung”.

W wypadku TTIP łatwo dostrzec możliwość spojrzenia na ruch jego przeciwników jako nacjonalistów. W niedawnym artykule w niemieckim tygodniku „Der Spiegel” Alexander Neubacher dowodzi, że cały opór przeciwko temu porozumieniu to tak naprawdę spisek skrajnej prawicy, wspierany przez naiwnych ekologów walczących na wojnie w imieniu nacjonalistów.

Być może intencją autora było zniechęcenie lewicowych ekologów do wspierania sprzeciwu wobec TTIP, ale w efekcie powiela on nacjonalistyczną interpretację tego oporu. To wojna skrajnej prawicy, więc triumf w niej ma być jej triumfem.

Trudno mieć o to pretensje do zielonych polityczek i polityków czy do lewicowych organizacji pozarządowych, toczących ten bój w słusznej sprawie. Wydawały one niezliczone stanowiska, oddzielające sensowny opór od antyamerykańskiej propagandy.

Zieloni szczerze starali się uzupełniać swoją walkę przeciwko TTIP bardziej pozytywną wizją nie tylko „wolnego”, lecz „sprawiedliwego” handlu oraz konieczności wspólnych standardów społecznych i ekologicznych, wykraczających poza Unię Europejską. Nie jest to niestety przekaz, który utkwił w głowach szerszej publiczności.

Zieloni i lewica mogą opisywać ruch przeciwników tej umowy w charakterze kolejnej, defensywnej walki przeciwko siłom globalizacji, bez widocznego na horyzoncie rozwiązania. Nacjonaliści z kolei zdołali zaprezentować wizję „pozytywnej” utopii odzyskania kontroli i ładu w obrębie państwa narodowego.

Perspektywa udanego oporu może być niezwykle potężną siłą mobilizującą ludzi – a nawet wzbudzającą euforię. Musi jej jednak towarzyszyć obietnica pokoju, stabilności oraz cieszenia się owocami zwycięstwa.

To właśnie z tego powodu neoliberalna opowieść nie jest już tak atrakcyjna. Ludzie nie wierzą już w to, że u kresu wszystkich wyrzeczeń, które się od nich wymaga, nadejdzie czas odpoczynku i lepszego życia. Dobrze zrozumieli, że zawsze znajdzie się kolejny dobry powód, by wycisnąć ich jeszcze bardziej, a zyski przenieść do kieszeni tej samej, nielicznej grupy.

Inspirowany przez Zielonych opór skupiał się przede wszystkim na oczywistych fałszywych obietnicach neoliberalnych piewców TTIP, obecnych w głównym nurcie. Wydaje się jednak, że wiele napotkanych na ulicy osób miałoby problemy z zaprezentowaniem kilku głównych cech charakterystycznych zielonej alternatywy dla wolnego handlu.

Takiego problemu nie miałyby one z alternatywnym, nacjonalistycznym projektem – każda i każdy z łatwością pojmuje, że chodzi w nim o obietnicę powrotu do „starych dobrych czasów” etnicznej jednorodności oraz ekonomicznej i politycznej samowystarczalności.

Niezależnie od tego, ile na jej drodze przeszkód i jak bardzo niemożliwa do spełnienia jest ta obietnica umożliwia ona – jako potężna utopia – zrozumienie wyborów politycznych i sprawienie, że chce się o nie walczyć.

Potrzeba zielonej narracji

Ruch ekopolityczny cieszył się w swej historii największymi sukcesami, kiedy oferował tylko lekko “zazielenioną” wersję polityki głównego nurtu. Najlepszym przykładem tego podejścia jest Winfried Kretschmann w Badenii-Wirtembergii.

Strategia ta brzmi na zupełnie rozsądną, co znajduje potwierdzenie w wynikach wyborczych – dopóty jednak, dopóki dobrze się ma polityczne centrum i dominujące podejście do polityki trzyma się na tyle mocno, że ogranicza potrzebę realnych alternatyw.

Musimy jednak zrozumieć, że to „pragmatyczne” podejście wiąże się ze sporym ryzykiem. Zielonych w Austrii oskarżano o bycie jedynie suflerami neoliberalnej globalizacji, jako że tak samo jak oni cechowali się niechętnym podejściem do idei granic. Pokazuje to potencjał, jaki nacjonalistyczna narracja ma do wiązania Zielonych z głównonurtowym porządkiem ekonomicznym, który siły ekopolityczne uznają za swojego głównego wroga.

By w pełni zrozumieć skalę zagrożenia dla Europy należy zrozumieć również źródła pogłębiającego się kryzysu wiedzy, który stanowi konsekwencję szeregu innych kryzysów, przetaczających się przez kontynent od roku 2008.

Wzrost prawicowych populistów, obserwowany w ostatnich latach, może być związany z potrzebą politycznej zmiany oraz niezadowolenia z realizowanej polityki.

Historia ich sukcesu zakorzeniona jest w narodowych specyfikach. Ludzie chcieli, by mocno prawicowe partie działały jako silna opozycja, a nie ugrupowania rządzące. Sytuacja zmieniła się jednak dramatycznie. Problemem nie jest rozkwit partii nacjonalistycznych w poszczególnych krajach Europy, ale narodziny nacjonalizmu jako siły dezintegrującej kontynent.

Podczas gdy przez długi czas znacząca większość „wiedziała”, że kluczem wzrostu gospodarczego była integracja europejska, handel oraz zwijanie państwa, rozczarowani z całego kontynentu zaczynają dziś sądzić, że drogą do ich lepszego życia jest narodowa izolacja, zwijanie Europy oraz silniejsze państwo narodowe.

Kryzys wiedzy sprawia, że ludzie tracą wiarę w dawne oczywistości i zaczynają szukać nowych, umożliwiających im zrozumienie społeczeństwa, rządzących nim mechanizmów oraz roli jednostki w świecie.

Jeśli nie jesteśmy już tylko świadkami słabości neoliberalizmu, ale dużo silniejszego ogólnego rozczarowania to ludzi będą pilnie potrzebować nowej, przekonującej opowieści o świecie i jego przyszłości. Nacjonalizm taką opowieścią posiada i niejednokrotnie dowiódł swą perswazyjną, destrukcyjną siłę.

Europejski opór przeciwko TTIP powinien być rozumiany jako pojedynek ideologii, w którym siły integracji i rozpadu Europy walczyły przeciwko staremu, chylącemu się ku upadkowi porządkowi. Na progu zwycięstwa nie należy dać się oślepić radością, lecz być gotowym na przedstawienie prawdziwie europejskiej interpretacji walki, która skontruje opowieści skupiające się na narodowych zwycięstwach.

W tym samym czasie musimy być pewni, że mamy w zanadrzu alternatywną, zieloną utopię – nowy, atrakcyjny dla opinii publicznej projekt.

Nie może on ograniczać się do krytyki neoliberalizmu, lecz musi być osobną opowieścią, zdolną skontrować nacjonalizm obietnicą proeuropejskiej, prospołecznej, proekologicznej, liberalnej przyszłości.