Polska polityka klimatyczna – polegająca na tym, by w obliczu zagrożeń związanych ze zmianą klimatu chować głowę w piasek – ma pewną uderzającą cechę. Chodzi o zaskakującą zgodność, jaką w tym temacie przejawiają aktorzy o sprzecznych interesach. Rządowi Donalda Tuska sekunduje w tej sprawie zarówno PKPP Lewiatan, jak i NSZZ Solidarność. Zgodnym chórem bronią energetyki opartej na węglu, również na forum Unii Europejskiej.

Tymczasem na granicach Europy coraz więcej jest uchodźców klimatycznych z globalnego Południa, gdzie kryzys klimatyczny najbardziej daje się we znaki. Ale zmiany nie omijają także naszego kraju, a ich efekty będą się nasilać. Już dziś obserwujemy częstsze tornada, nawałnice, powodzie czy susze. Na co dzień efektem zmiany klimatu mogą być np. rosnące ceny żywności. A naszych dzieci będzie dotykać jeszcze mocniej.

Związki zawodowe mają powody do obaw związanych z polityką klimatyczną – w końcu w naszym kraju już nie raz walec modernizacji przejeżdżał się bezpardonowo po ludzkim życiu – ale jeszcze bardziej powinny bać się chowania głowy w piasek. Zwłaszcza, gdy broniąc za wszelką cenę „polskiego węgla”, rząd nie szykuje żadnego planu B. Przyjdzie czas, gdy emisje gazów cieplarnianych będzie trzeba w końcu zmniejszyć. Jeśli będziemy musieli zrobić to nagle, bez przygotowanej infrastruktury i strategii, to może czekać nas terapia szokowa, w porównaniu z którą plan Balcerowicza i reformy Buzka okażą się miłym wspomnieniem.

Ruchy ekologiczne, związki zawodowe oraz zielony biznes mają dziś wspólny interes w tym, aby zmusić rząd do prowadzenia bardziej odpowiedzialnej polityki. Być może już pora, abyśmy zasiedli przy jednym stole i spróbowali wspólnie wypracować scenariusz transformacji, która będzie zrównoważona ekologicznie, opłacalna ekonomicznie i społecznie sprawiedliwa. Wyjściowe stanowiska będą od siebie zapewne dość odległe: w końcu biznes (nawet zielony) to biznes, związki bronią miejsc pracy, zaś ekolodzy chcieliby, by dymiące kominy jak najszybciej zniknęły z polskiego krajobrazu. Ale jeśli przyjrzymy się temu, co stoi dziś nam na przeszkodzie, dostrzeżemy, że wyjście sobie naprzeciw i spotkanie się w pół drogi to może być jedyna szansa na to, by przełamać impas.

Organizacje ekologiczne napotykają dziś na mur nie tylko ze strony rządu, lecz także opinii publicznej. Wszyscy kochamy zieloną energię, ale gdy przychodzi do dyskusji o konkretnej kopalni bądź elektrowni, okazuje się, że z wizją gospodarki opartej na „polskim węglu” nie tak łatwo się rozstać. Świadomość ekologiczna w Polsce nie tylko należy do najniższych w Europie, lecz także zmniejsza się z upływem lat. Zielony biznes jest dziś w jakimś stopniu osamotniony pośród organizacji pracodawców – co zrozumiałe, większej części biznesu zależy po prostu na taniej energii bez liczenia się z kosztami zewnętrznymi. Traktowanie wydatków na zieloną energię jako inwestycji w naszą przyszłość nie mieści się w krótkofalowym cyklu biznesowym. Zrozumienie strategicznej konieczności takich działań to rola rządu, ale rząd właśnie w tej sprawie zawodzi. Wyjście naprzeciw związkowcom to byłaby i dla ekologów, i dla zielonego biznesu szansa na zdobycie poważnego sojusznika.

Związkowcy stoją dziś przed wyborem, czy bronić energetycznego status quo, które jest na dłuższą metę nie do utrzymania, czy już teraz zadbać o lepszą pozycję pracowników i pracownic w gospodarce przyszłości. Tylko związki zawodowe, angażując się w proces transformacji, mogą dopilnować tego, by „ambitna polityka klimatyczna” oznaczała nie tylko redukcję emisji i nowoczesne technologie, ale także sprawiedliwą transformację i ochronę praw pracowniczych.

Dlaczego tak trudno podważyć politykę klimatyczną polskiego rządu, mimo że naraża ona na szwank długofalowe bezpieczeństwo Polek i Polaków? Problem w tym, że otacza ją aura „racji stanu” i wrażenie, że „wszyscy” ją popierają. Aby to zmienić, nie wystarczą rozproszone głosy tych, którzy już dziś walczą o ratowanie klimatu. Potrzebny jest szerszy sojusz i nieoczekiwani sojusznicy.