Zarówno proklemlowskie, jak i niezależne media w Rosji często upraszczają i “tabloidyzują” doniesienia na temat Unii Europejskiej, przedstawiając ją jako słabą, nazbyt tolerancyjną oraz skłonną potępiać wartości chrześcijańskie. Politycy oraz media w samej Unii pomogły w upowszechnianiu się sfabrykowanych opowieści.

Począwszy od rozpoczęcia działań zbrojnych na wschodzie Ukrainy w roku 2014 Zachód zaczął przykładać większą uwagę do sposobów, na które prorządowe media w Moskwie prezentują Unię Europejską, NATO oraz ich państwa członkowskie.

Kierowany przez UE East StratCom – grupa wytypowanych przez państwa członkowskie specjalistów do spraw informacji pracujących w Brukseli – zbiera przykłady kremlowskiej „dezinformacji” poprzez sieć kilkuset współpracowników wewnątrz i na zewnątrz Unii. Przykłady z maja 2016 to m.in. zarzuty o „upolitycznienie” przez Europę konkursu Eurowizji (podane przez narodową agencję prasową TASS) oraz napompowanie francuskiego eurosceptycyzmu za pośrednictwem materiału, który niewłaściwie cytował większość wypowiadających się dla kanału informacyjnego Rossija 1.

Prokremlowskie media regularnie przedstawiają dziejące się w Europie wydarzenia w niewłaściwym świetle. Publikują również materiały, które w prosty sposób można podważyć. Istnieją również pewne tematy, które wykraczają poza prostą manipulację i wymagają głębszej analizy. Jednym z nich, który znajdziemy w szeregu publikacji oraz materiałów multimedialnych na temat UE i jej członków jest kwestia różnorodności narodowej i kulturowej. Jest ona obecnie poddawana próbie przez kryzys migracyjny, w trakcie którego szereg polityków w poszczególnych krajach Unii używa napływu uchodźców jako argumentu na rzecz sprzeciwu wobec dalszej integracji, a nawet samego modelu liberalnej demokracji. Jeśli nie zmierzy się z tym negatywnym nastawieniem do innych kultur może ono mieć negatywny wpływ na integrację europejską – na dodatek napędzane tak z wewnątrz, jak i z zewnątrz Unii.

Wielokulturowość oraz migracje – “choroby Europy”

Jednym z argumentów na rzecz integracji jest pokojowe współistnienie zróżnicowanych społeczeństw znajdujące swe odzwierciedlenie w unijnym haśle “Zjednoczeni w różnorodności”. W Rosji różnorodność ta jest sprowadzana do tylko jednego jej wymiaru – „wielokulturowości”.

Przeprowadzone w roku 2015 badanie, Narodowego Centrum Badań nad Europą na zlecenie Komisji Europejskiej pokazuje, że Unia Europejska ma w Rosji najniższy udział “bardzo pozytywnych” lub “trochę pozytywnych” ocen wśród dziesięciu strategicznych partnerów UE, krążący poniżej 25%. Gdy proszono rosyjskich respondentów o opisanie Unii jednym słowem, jednym z najczęstszych wskazań była właśnie „wielokulturowość”. Podczas gdy w innych państwach termin ten miał tak pozytywne, jak i negatywne konotacje, w Rosji oceniany był jednoznacznie negatywnie, podobnie jak unijna „hipokryzja” czy „arogancja”.

Trudno argumentować, że wynika to z braku dostatecznej ilości informacji na temat Unii – niemal 2/3 Rosjan (64%) słyszy o niej każdego dnia, a do ponad 75% pytanych informacje te docierają z mediów. Lęk przed „wielokulturowością” nie bierze się z bycia niepoinformowanym, lecz poinformowanym w jednostronny sposób.

Wielokulturowość nie jest oficjalną polityką Unii Europejskiej. Efektywność tego podejścia była wielokrotnie kwestionowana w kręgach europejskich liderów. W październiku 2010 roku Angela Merkel przyznała się do jej porażki w Niemczech, a w lutym 2011 David Cameron mówił na jej temat bardzo krytycznie na konferencji o bezpieczeństwie, która odbyła się w Monachium. Nie ma wśród uczonych i analityków nawet zgody co do tego, czym właściwie owa „wielokulturowość” jest. Dla prokremlowskich rosyjskich mediów nie ma to znaczenia – ważne, że termin ten da się użyć do zademonstrowania niebezpieczeństw integracji europejskiej.

“Austria jest podzielona na dwie części – jedną, która wspiera wielokulturowość, migrantów oraz integrację europejską oraz drugą, która im się sprzeciwia”, napisała 25 maja 2016 roku internetowa gazeta Vzgliad.ru, komentując wyniki austriackich wyborów prezydenckich. Skrajnie prawicowy kandydat przegrał (wówczas… – przyp. BK) z byłym liderem Zielonych, Alexandrem van der Bellenem.

Fala artykułów przedstawiających Europę jako niezdolną do przeżycia inwazji obcych kultur zaczęła się w styczniu 2016 roku po noworocznych atakach w Kolonii, kiedy to grupy mężczyzn napastowały uczestniczki zgromadzeń ulicznych. Późniejsze doniesienia wskazały, że większość podejrzanych nie była wcale uchodźcami lecz reprezentantami społeczności północnoafrykańskich, ale dla prokremlowskich mediów wydarzenie to stało się okazją do informowania o wzroście natężenia gwałtów, dokonywanych w Europie przez uchodźców (czy szerzej – imigrantów).

Historią, która najmocniej odbiła się w zachodnich mediach była ta z lutego 2016 roku. 13-letnia Rosjanka rosyjskiego pochodzenia, Lisa F., miała być „gwałcona cały dzień i noc” przez grupę imigrantów. Niemiecka policja miała z kolei zdecydować się na zatuszowanie sprawy. Doniesienia te zostały później obnażone w niemieckich mediach. Wypowiedzi dotyczące tej sfałszowanej sprawy były powtarzane nie tylko w rosyjskich mediach, ale padały też z ust polityków i dyplomatów pokroju ministra spraw zagranicznych, Siergieja Ławrowa.

Uchodźców oskarża się również o inne przestępstwa. Po zamachach w Brukseli, które miały miejsce 22 marca obwiniano o nie niemiecką kanclerz, Angelę Merkel. Zaprosiła ona uchodźców do Europy, pozowała do zdjęcia z jednym z nich, który „wygląda jak jeden z zamachowców,” a „nawet po zamachach wciąż broni uchodźców”. Są oni przedstawiani jako cyniczni właściciele „nowych iPhonów”, którzy przybywają do Europy ze względów ekonomicznych i którzy nienawidzą jej z powodu zaangażowania w działania NATO – przejście do walki z Unią ma nie zająć im sporo czasu.

Nie tylko prokremlowskie media upowszechniają obraz UE jako “zbyt słabej” w swym traktowaniu uchodźców czy – szerzej – reprezentantów innych kultur. „Imigranci już teraz domagają się, by chrześcijanie porzucili swoje wartości – przestali świętować Boże Narodzenie, sprzedawać alkohol i wieprzowinę, nosić stroje kąpielowe na plaże i opalać się w parkach – i domagają się tego agresywnie”, twierdzi na swym blogu na stronie radia Echa Moskwy (przez wielu uważanego za jedną z ostatnich ambon dla niezależnych opinii w Rosji) Michaił Veller.

Język strachu nie zna granic

Prokremlowskie media w arbitralny sposób używają materiałów z działających na terenie Unii mediów do wspierania swoich narracji. Używają na przykład cytatów z działów opinii prezentując je jako stanowiska redakcji. Po zamachach bombowych w Brukseli witryna internetowa Sputnik zacytowała opinię z włoskiego dziennika Il Giornale na temat „samobójstwa Europy”, przedstawiając ją jako stanowisko gazety. Innym chwytem jest przejaskrawianie jakiegoś wydarzenia. „Turcja wysyła do Unii Europejskiej jedynie niewykształconych imigrantów”, stwierdziły w maju 2016 roku m.in. pierwszy kanał publicznej telewizji, dziennik Izwiestia oraz agencja prasowa TASS, cytując artykuł z tygodnika Der Spiegel. Podczas gdy analizował on raptem kilkanaście przykładów odmowy zezwolenia na wyjazd dobrze wykształconych i posiadających wysokiej jakości umiejętności syryjskich uchodźców główny kanał rosyjskiej telewizji zaprezentował go jako wyraźny trend, zauważony przez „europejskie media”.

Przenikanie się dyskursów idzie w dwie strony – rosyjskie media wybierają najbardziej groteskowe przykłady wad europejskiej „wielokulturowości”, a działające w Unii media połykają haczyk i powtarzają ich tezy. Historia „gwałconej przez uchodźców” dziewczynki pojawiała się na polskich, czeskich oraz węgierskich stronach internetowych już po jej wyjaśnieniu przez niemieckie media.

Byłoby czymś nieuczciwym obwiniać unijne media o stanie się źródłem inspiracji dla czarnych obrazów, kreślonych przez prokremlowskie media kierujące swój przekaz do Rosjan, osób rosyjskojęzycznych oraz korzystających z rosyjskich nadawców. Nawet najbardziej rzetelny materiał dziennikarski da się przeinaczyć albo wtłoczyć w zupełnie nowy kontekst. W erze pogoni za kliknięciami jest również zrozumiałe, że część mediów internetowych korzysta z niesprawdzonych informacji w celu przyciągnięcia czytelników.

Równie nieuczciwie byłoby jednak również nie zauważyć skali wzrostu znaczenia antyunijnej retoryki na scenach politycznych krajów Europy oraz faktu, że kryzys uchodźczy staje się dla polityków okazją do promowania bardziej ksenofobicznego modelu europejskiej demokracji oraz europejskich wartości.

Podczas kampanii przed wyborami parlamentarnymi w roku 2015 lider rządzącego dziś Polską Prawa I Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński, ostrzegał Polaków przed roznoszącymi „różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki” imigrantami oraz uchodźcami. Mają one być nieszkodliwe dla nich, ale już nie dla Europejczyków. We wrześniu tego samego roku stwierdził, że część rejonów Szwecji „rządzi się prawami szariatu”, co spowodowało dementi szwedzkiej ambasady. W październiku jego formacja zdobyła większość parlamentarną. Choć antyimigranckie tony nie były jedyną przyczyną jego sukcesu nie należy o nich zapominać.

Czeski prezydent Milos Zeman opisał kryzys uchodźczy jako “zorganizowaną inwazję” na Europę, strasząc imigrantami wcielającymi w życie “prawa szariatu” na terenie Unii: “Pozbawi się nas kobiecego piękna, ponieważ będą one okryte od stop do głów… Niewierne będą kamieniowane, a złodziejom obcinać się będzie ręce”.

Tego typu wypowiedzi zbliżone są tonem do języka lęku i ksenofobii, używanego przez prokremlowskie media, gdy opisują imigrantów i uchodźców. Część z nich wygłaszana jest przez partie i ruchy mające wsparcie rosyjskiego rządu, takie jak francuski Ruch Narodowy, część jednak co ciekawe przez formacje sprzeciwiające się niedemokratycznym, rosyjskim rządom, takie jak PiS. Rosnąca grupa obywateli Unii dowiaduje się w rezultacie o grożącej Europie inwazji obcych oraz konieczności obrony granic, historii, kultury oraz religii, pomagających na „wielokulturowość”.

Czas na wojnę słów?

Niektórzy twierdzą, że dezinformacje oraz przeinaczenia realizowane są nie tylko przez przyjazne Kremlowi media, ale wręcz cały aparat państwowy oraz popularne postacie, takie jak piosenkarze, sportowcy czy pisarze. Rośnie sieć stron internetowych, wspierającą rosyjską opowieść o Europie, powtarzających i podkręcających tworzone w Moskwie mity, jak również najbardziej kontrowersyjne i ksenofobiczne wypowiedzi europejskich polityków.

Polityczna odpowiedź ze strony Europy – czy szerzej Zachodu – do tej pory ograniczona była do stworzenia szeregu agencji informacyjnych, mających za zadanie obnażanie mitów oraz prezentowanie prawdy o Unii czy „wartościach transatlantyckich”. Byłoby jednak zbyt łatwo uznać, że instytucje takie jak Centrum Doskonalenia Komunikacji Strategicznej NATO w Rydze czy East StratCom w Brukseli starczą do wypełnienia luki w dostępie do wysokiej jakości informacji o sytuacji w UE.

Rządy oraz instytucje międzynarodowe nie zawsze są najlepszymi przyjaciółmi dziennikarstwa śledczego, które ma odsłaniać ich błędy, niewłaściwe działania, brak tych właściwych czy korupcję. Same mają też tendencję do przesadzania ze swoimi sukcesami oraz ignorowania błędów. Przekazanie im kluczowej roli w „naprawie” sytuacji może skończyć się wojną narracji, którą zawsze wygrałaby strona niedemokratyczna. Ma ona w tym bowiem większe doświadczenie, dysponuje większymi zasobami, determinacją, a także jest słabiej kontrolowana przez własne społeczeństwo. Ma zatem mniej barier do agresywnego pogrywania na wojnie propagandowej. Nie warto też wpadać w język wojny informacyjnej – nawet najbardziej szczytne działania Zachodu na rzecz przeciwdziałania propagandzie będą bowiem często traktowane jako „propaganda innego rodzaju”. W ten właśnie sposób interpretowano w roku 2015 wezwanie rządu amerykańskiego do wspierania dziennikarstwa śledczego w krajach bałtyckich w celu „walki z rosyjską propagandą”.

Potrzebne są dwa ważne kroki, jakie UE oraz jej państwa członkowskie powinny wykonać, jeśli chcą pomóc zarówno obywatelom Unii jak i osobom spoza niej lepiej zrozumieć zachodzące w niej procesy. Oba wymagają długofalowych zobowiązań i nie są szczególnie popularne wśród polityków. Pierwszym z nich byłoby inwestowanie w niezależne media rosyjskojęzyczne w regionach z przewagą tego języka. Pozwoli to na przedstawienie bardziej pogłębionego, zróżnicowanego obrazu Unii Europejskiej bez ignorowania stojących przed nią problemów i wyzwań. Im bardziej zróżnicowane głosy, tym mniej czarno-biały obraz otrzymają sytuacji otrzymają osoby rosyjskojęzyczne. Podczas gdy media Unii, nawet jeśli dotknął je globalny kryzys, są w stanie przetrwać dzięki mieszance wpływów reklamowych, subskrypcji oraz nowych źródeł przychodu, te funkcjonujące w mniej dostatnich i demokratycznych krajach potrzebują pieniędzy które wsparłyby niezależne dziennikarstwo pozbawione partyjnych afiliacji. Finansowanie „kontrpropagandy” tu nie pomoże – wspieranie wysokiej jakości dziennikarstwa owszem.

Drugim krokiem byłoby przemyślenie sposobów przedstawiania UE oraz jej problemów w mediach wewnątrz Unii. Czy jest sposób sprawienia, by przybierająca skrajne formy pogoń za sensacją ze strony mediów i polityków była zrównoważona opartym na faktach prezentowaniem tematyki unijnej? Czy nie jesteśmy przypadkiem zbyt zajęci walką z zewnętrznym „wrogiem” że nie spostrzegamy, że jego wartości są coraz częściej podzielane przez lokalne elity tak w starych, jak i nowych państwach członkowskich? Czy jesteśmy jako Unia w stanie wytłumaczyć obywatelom że uchodźcy, imigranci czy integracja europejska nie są ze swej natury „złe” czy „dobre” – i że trzeba o nich rozmawiać w bardziej zniuansowany sposób? Obywatelskie inicjatywy dziennikarskie wspierające to podejście wewnątrz Unii powinny być promowane, a problem w systematyczny sposób omawiany na najwyższych szczeblach politycznych.

Oba te kroki są kluczowe jeśli Unia Europejska, zmagająca się z kryzysem własnej tożsamości oraz „integracją dwóch prędkości” chce być w stanie zaprezentować się swym sąsiadom jako pokojowa alternatywa, jednocząca obywateli w swej różnorodności.

Tremors in Europe: Mapping the Faultlines
Tremors in Europe: Mapping the Faultlines

This edition of the Green European Journal sets out to identify and apprehend some of the forces of integration and disintegration at work in Europe today.