Polski rząd uważa inwestycje w energetykę jądrową za jeden z filarów dekarbonizacji miksu energetycznego kraju. Czy to dobrze przemyślane rozwiązanie – a może jedynie zasłona dymna, mająca podtrzymać funkcjonowanie dotychczasowego, scentralizowanego systemu energetycznego, zdominowanego przez szereg dużych, państwowych spółek? Marcin Wrzos pyta o to byłego ministra środowiska, prof. Macieja Nowickiego.

Kontekst: Ze względów historycznych polski miks energetyczny przez długie lata pozostawał silnie uzależniony od węgla. Lokalne wydobycie gazu ziemnego nie było w stanie zaspokoić zapotrzebowania, co z kolei generowało dużą zależność od paliw kopalnych z Rosji. W ostatnich latach została ona zredukowana dzięki dywersyfikacji dostaw, np. Dzięki budowie terminali LNG na Bałtyku.

Ostatnie lata przyniosły zmiany w miksie energetycznym – tyle że spowodowane bardziej przez oddolne zainteresowanie energetyką odnawialną ze strony chcących wydawać mniej na energię prosumentów czy dążących do neutralności klimatycznej firm niż z powodu spójnej polityki rządowej. Obóz Zjednoczonej Prawicy, zdominowany przez Prawo i Sprawiedliwość, ma zróżnicowane podejście do polityki klimatycznej i odchodzenia od węgla, choć łączy do ogólny sceptycyzm wobec wzmacniania poziomu ambicji klimatycznych przez Unię Europejską.

Marcin Wrzos: Polska polityka energetyczna w dużej mierze zakłada zastąpienie węgla atomem. Na ile polska strategia wpisuje się w strategię dekarbonizacyjną UE?

Prof. Maciej Nowicki: Mam pewien problem z odpowiedzią na to pytanie. Założenia polskiej polityki energetycznej niedawno zostały zaktualizowane. Ministerstwo Środowiska przesłało do Rady Ministrów projekt, który ma zupełnie inne założenia niż dotychczasowa strategia. W momencie, w którym rozmawiamy, nie został on jednak przyjęty. Jako projekt ministerialny powinien on być poddany szerokim konsultacjom. Te się jednak nie odbyły, więc nie wiem jak mam do proponowanych zmian się odnieść. Muszę przyznać, że jest on zaskakująco progresywny. Nie wiem jak będzie przebiegał proces legislacyjny, ale bez wątpienia dotychczasowa polityka jest nieaktualna i pełna błędów. Nie odzwierciedla zachodzących w Polsce i na świecie procesów. Potrzebujemy bardzo realistycznej strategii rozwoju systemu energetycznego.

W jakim kierunku powinny iść zmiany?

Dostrzegam w Polsce niepokojącą propagandę, przedstawiającą energetykę jądrową jako panaceum na wszystkie nasze problemy. W moim przekonaniu założenie to jest całkowicie chybione. Takie podejście topi debatę na temat transformacji energetycznej. Rząd podejmuje jednostronne decyzje bez pytania społeczeństwa o zdanie. Decyzja nie była nawet przemyślana. Zdecydowano, że Amerykanie wybudują nam elektrownię o mocy 3000 megawatów, potem zdecydowano się zwiększyć ją dwukrotnie. Teraz mówi się już o 9000 megawatów. Rozpoczęły się poszukiwania lokalizacji dla elektrowni. Wiemy, że najpewniej będzie się ona znajdować gdzieś nad morzem.

Cały proces rozpoczęto od niewłaściwej strony. Na początku potrzebna była realistyczna strategia energetyczna, w której precyzyjnie określono by rolę energetyki jądrowej w systemie energetycznym. Potem należałoby zacząć szukać finansowania na stworzenie całego systemu. Dopiero wtedy zobaczylibyśmy, ile możemy wydać na jego modernizację, a ile na energię jądrową. Wtedy poznalibyśmy odpowiedź na pytanie o to, czy ma to w ogóle sens ekonomiczny.

A Pana zdaniem nie ma?

Polski rząd wybrał firmę Westinghouse Electric Company, która miała poważne kłopoty finansowe i była bliska bankructwa. Co więcej – wybrał ją bez przetargu na budowę elektrowni jądrowej. Nikt nie zadaje sobie kluczowych w takiej sytuacji pytań. Ile będzie kosztowała budowa elektrowni jądrowej? Ile będzie kosztowało wyprowadzenie mocy z tej elektrowni? Gdzie będzie zlokalizowane składowisko odpadów radioaktywnych?

Działania podejmowane przez polski rząd mają sens tylko jeśli analizuje się je z punktu widzenia podejmowanych działań PR-owych. Aby usatysfakcjonować stronę amerykańską zdecydowano, że elektrownię jądrową wybuduje Westinghouse. Kiedy decyzja została ogłoszona wszyscy zaczęli się zastanawiać nad tym, skąd weźmiemy na to pieniądze. Takie działania są szalenie nieodpowiedzialne, ponieważ energia jądrowa – i to mogę podkreślić z pełnym przekonaniem – jest w fazie inwestycyjnej zdecydowanie najdroższym ze wszystkich źródeł energii. Początkowo mówiło się, że pierwsza elektrownia może kosztować około 100 miliardów złotych, a planach wskazuje się na moc 6000 megawatów. Teraz jest 200 miliardów – wraz z wyprowadzeniem mocy oraz wszystkimi innymi elementami, które jeszcze podrożeją, uzyskujemy zupełnie horrendalną kwotę. Zdecydowanie większą niż zakładają aktualne szacunki. Nie konsultuje się decyzji o tej inwestycji ze społeczeństwem. Zamiast tego prowadzona jest propaganda, która ma budować dla niej poparcie społeczne.

Dlaczego budowa pierwszej elektrowni jądrowej nie ma sensu?

Spójrzmy na gigantyczną niekonsekwencję w działaniach obecnego rządu, który chce budować elektrownię o mocy 6000 megawatów nad Bałtykiem. Jednocześnie zapewnia, że będzie stawiać na budowę elektrowni wiatrowych na polskim wybrzeżu o łącznej mocy nawet 18 000 megawatów. W ten sposób uzyskamy na północy kraju gigantyczną nadwyżkę energii, z którą nie będzie wiadomo co zrobić. Jeśli przyjrzymy się zużyciu energii w Polsce zauważymy, że w północnej części naszego kraju zużywa się tylko 20% energii elektrycznej. Dla sieci energetycznych tak duża nadwyżka to ogromne wyzwanie. Energia z atomu jest w takim przypadku fatalnym wyborem, ponieważ reaktory muszą pracować całą dobę i nie nadają się do tego, aby zwiększać produkcję w bezwietrzne dni i zmniejszać, gdy wieje silny wiatr. Założenie, że te dwa źródła mogą się uzupełniać jest nierealistyczne.

Zanim Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory w 2015 roku partia ta była postrzegana jako niechętna energetyce jądrowej. Premier Beata Szydło mówiła wprost, że sprzeciwia się budowie elektrowni jądrowej. Co się stało, że nastąpiła tak daleko idąca zmiana?

Żyjemy w niestabilnych czasach i twierdzenie, że energetyka jądrowa zapewni Polsce bezpieczeństwo energetyczne trafia w społeczne lęki. Jednak, co najmniej z dwóch powodów, tak się nie stanie.

Jak bardzo jest to chybione stwierdzenie udowadnia wojna w Ukrainie. Elektrownie jądrowe stały się (wbrew prawu międzynarodowemu) celami dla rosyjskiej armii. Doskonałym przykładem jest elektrownia w Zaporożu, która została odłączona przez Rosjan od ukraińskiej sieci energetycznej.  Jest ona ciągle wykorzystywana jako straszak ze względu na ogromną skalę potencjalnej katastrofy, którą można wywołać w bardzo łatwy sposób.

Paliwo jądrowe jest w Polsce w całości importowane z zagranicy. Uranu nie wydobywa się również na terenie Unii Europejskiej. Państwa Wspólnoty w 20% importują go z Rosji i w 20% ze znajdującego się pod silnym jej wpływem Kazachstanu. Budowa nowych elektrowni jądrowych może w jeszcze większym stopniu uzależnić nas od importu ze wschodu. W takim kontekście mówienie o bezpieczeństwie energetycznym brzmi jak ponury żart.

Czy potrzebujemy energii z atomu?

Przyszłością jest energetyka oparta na odnawialnych źródłach energii. Wytwarzanie energii w elektrowniach jądrowych jest całkowicie nieelastyczne – nie można go dostosować do zmiennego zapotrzebowania. Nie wiem, czy jest ona potrzebna w mikście energetycznym. Trudno dziś przewidzieć, czy będzie potrzebna za 15 czy 20 lat. Chętnie zobaczyłbym rzeczywiste wyliczania ekspertów, które pokazałyby, czy ekonomiczne i technologiczne wikłanie się w atom ma jeszcze sens.

Realnie rzecz biorąc energia z atomu może wypełnić pewną lukę, ale na pewno nie ma szans stać się panaceum na wszystkie bolączki polskiego systemu energetycznego. Nawet jeśli udałoby się wybudować elektrownię jądrową o mocy 9 000 megawatów to pokryje to nasze zapotrzebowania na energię w 20-25%. Musimy zaakceptować ten fakt i przestać traktować elektrownie jądrowe jako gwarancję bezpieczeństwa energetycznego. Uważam, że ich budowa miałaby sens tylko wtedy, gdy z realistycznej, fachowej analizy by wynikało, że za dwadzieścia lat odnawialne źródła energii nie będą w stanie w pełni pokryć zapotrzebowania i konieczne będzie uzupełnienie systemu energią jądrową.”

W sondażu Ministerstwa Klimatu i Środowiska z listopada 2022 r. wyszło, że ponad 86% ankietowanych wyraża poparcie dla elektrowni jądrowych w naszym kraju, a jedynie 10% jest przeciwnego zdania.

Nie wierzę w rzetelność tego sondażu. Nawet wszechobecna propaganda proatomowa nie mogła w tak krótkim czasie zmienić zdania Polaków w tej sprawie. Przypominam, że jeszcze kilka lat temu większość społeczeństwa była przeciwna budowie elektrowni jądrowej.

W Unii Europejskiej też można zaobserwować pewne ruchy, które próbują energetykę jądrową przywrócić do życia. Na popularności zyskują pomysły na uczynienie atomu częścią zielonej transformacji energetycznej. Na ile polityka polskiego rządu jest zgodna z polityką unijną?

Polska strategia z roku 2021, zapisana w dokumencie „Polityka energetyczna Polski do 2040 r.”, jest już nieaktualna. Zawarty w niej udział energii ze źródeł odnawialnych już wtedy był bardzo nierealistyczny. W dokumencie zapisano, że w 2030 roku fotowoltaika będzie miała moc 6000 megawatów, a tymczasem już w ubiegłym roku moc ta osiągnęła 12000 megawatów. Dodatkowo planowano utrzymanie przewagi węgla jako głównego źródła energii, a do miksu dodano energię z atomu, który miał być przeciwwagą dla rozwoju energetyki odnawialnej.

Czy energia ze źródeł odnawialnych jest w stanie wyprodukować wystarczającą dla Polski ilość energii?

Niemcy, które leżą na tej samej szerokości geograficznej i mają podobny klimat, już dziś wytwarzają z energii wiatrowej 60 000 megawatów, a z fotowoltaiki kolejne 60. To dwukrotnie więcej niż wynosi nasze całościowe zapotrzebowanie na energię. Oczywiście nie wystarczy zwiększać produkcji energii ze źródeł odnawialnych, potrzebne są równoległe prace nad przebudową systemu energetycznego. Do 2030 roku muszą powstać wielkogabarytowe magazyny energii, które zrównoważą fluktuacje w produkcji energii z wiatru i słońca. W tej chwili w Polsce mamy sto kilkadziesiąt biogazowni, a dla porównania w Niemczech jest ich 10 000. Musimy lepiej wykorzystywać nasz potencjał w tym zakresie. Biogazownie są znakomitym rozwiązaniem, ponieważ to gaz najlepiej współpracuje z OZE. W okresie przejściowym – do 2040 roku – być może warto by było wykorzystać zgazowanie węgla, aby w okresach niedoborów energii z OZE szybko uzupełnić brakującą moc.

Istnieją różne możliwości magazynowania energii. Na pewno musimy iść w kierunku gospodarki wodorowej. Zielony wodór jest najczystszym i najbardziej energetycznym paliwem. Technologia jest znana od dawna i dynamicznie się rozwija. Wodór będziemy mogli – podobnie jak w tej chwili metan – przesyłać rurociągami.

Czy w przypadku zmian w polskim systemie energetycznym można powiedzieć, że zapadają one w transparentny sposób i mają demokratyczną legitymizację?

Gdy mówimy o braku demokracji w Polsce to problem nie odnosi się tylko do sądów. Wpływa to również na sposób wydawania przez państwo pieniędzy. W ciągu 20 lat rząd wyda kwotę rzędu biliona złotych. To olbrzymie pieniądze – polskie społeczeństwo powinno być włączone w proces podejmowania decyzji w ich sprawie. Społeczności lokalne powinny wyrazić zgodę na budowę elektrowni jądrowej lub składowiska odpadów radioaktywnych na ich terenie.

Wiem, jak bardzo kontrowersyjna jest lokalizacja pierwszej elektrowni jądrowej. Ten kawałek polskiego wybrzeża jest naprawdę piękny. Okoliczni mieszkańcy obawiają się, że budowa elektrowni jądrowej będzie oznaczała koniec turystyki, która jest podstawą ich utrzymania. Nikt nie przyjedzie odpoczywać na plac budowy. Po zakończeniu prac turyści też raczej nie wrócą.

W dyskusjach pojawia się często argument, że wraz z elektrownią pojawią się nowe miejsca pracy. Owszem, w okresie kilkunastu lat budowy będzie potrzebna ogromna ilość robotników, ale sama elektrownia będzie zautomatyzowana i na pracę będzie mogła liczyć tylko wysoko wykwalifikowana kadra, której notabene jeszcze nie mamy. Elektrownię będzie obsługiwać kilkaset osób, którzy w ogromnej większości przyjadą z zewnątrz. Mieszkańcy dostaną zdewastowane środowisko i brak perspektyw na przyszłość.

Czy 100% OZE jest możliwe?

To już się dzieje. Nie tylko na wsiach i w małych miasteczkach, gdzie zielona transformacja jest łatwiejsza, ale również w dużych miastach takich jak Bruksela, Haga, Hamburg czy Frankfurt nad Odrą. Opracowały one szczegółowe plany przejścia w całości na energetykę odnawialną do 2040 roku. Potrzeba do tego jedynie woli politycznej.

Czy wystarczy wola mieszkańców, kiedy na dobrą sprawę nie mamy planu transformacji energetycznej?

Bardzo trafnie pan zauważył, że to nie wystarczy. Co jest do tego potrzebne? Po pierwsze – wola polityczna. Nie taka na potrzeby kampanii wyborczej, że dzisiaj mówimy tak, a jutro się wycofujemy, tylko autentyczne przekonanie polityków, że OZE to jest przyszłość Polski, Europy i świata. Politycy muszą wiedzieć, że zmiany są konieczne ze względu na ocieplający się klimat i wyczerpywanie się paliw kopalnych. My w Polsce jesteśmy tylko małym kawałkiem świata, ale nie zwalnia nas to od myślenia długoterminowego. Aby OZE się rozwijało musi tak myśleć cała klasa polityczna – nie tylko rządzący.

Kiedy spełniony jest ten warunek pojawiają się sprzyjające warunki do tworzenia dobrego, stabilnego i sprzyjającego rozwojowi prawa. Pieniądze inwestorów nie pojawią się, jeśli prawo zmienia się co dwa lata. Dobrze pokazuje to tzw. ustawa odległościowa, która zahamowała rozwój energetyki wiatrowej w Polsce. Sektor rozwijał się bardzo szybko, ale w 2016 roku przyjęto zasadę 10H, zgodnie z którą turbiny wiatrowe mogą być budowane tylko w odległości dziesięciokrotności ich całkowitej wysokości. W praktyce oznacza to, że turbiny wiatrowe mogą być stawiane jedynie w odległości 1,5-2 km od budynków mieszkalnych, obiektów rolniczych oraz terenów podlegających ochronie. Kiedy pod naciskiem UE wydawało się, że odległość zostanie zmniejszona do 500 metrów, poprawka Marka Suskiego spowodowała zwiększenie jej do 700 metrów, co znacznie zmniejszyło możliwości instalowania elektrowni wiatrowych w naszym kraju.

Również rozwój fotowoltaiki przebiega raczej pomimo działań państwa niż dzięki nim. W 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość zagłosowało za ustawą o odnawialnych źródłach energii. Po przejęciu władzy diametralnie zmienił swoje podejście. Nowy rząd nie tylko uchwalił tzw. ustawę odległościową, ale również podjął działania, żeby zahamować rozwój fotowoltaiki.

To było niesamowite, bo wtedy PiS było jeszcze w opozycji – zagłosowało za małymi inwestycjami w energetykę słoneczną i wprowadziło pojęcie prosumenta. Po przejęciu władzy szybko się wycofali z popierania energetyki rozproszonej. Ta sytuacja doskonale pokazuje to, jak nie należy tworzyć prawa. W Polsce musimy zmienić paradygmat w podejściu do energetyki. Należy odejść od scentralizowanego systemu w kierunku energetyki rozproszonej. To jest konieczność i przyszłość energetyki. Prywatni inwestorzy chętnie zainwestują wówczas swoje pieniądze. Muszą mieć jednak pewność, że prawo nie będzie się co chwila zmieniać.

Zastanawiam się nad tym skąd w Polsce takie przywiązanie do modelu scentralizowanego?

Wynika to z roli spółek skarbu państwa. Ponieważ mają one strategiczne znaczenie dla polskiej gospodarki mają również realizować rządowe przedsięwzięcia i inwestycje. Można umieścić w nich wiele osób z politycznego nadania – niezależnie od tego, czy posiadają one stosowne kompetencje. To rodzaj politycznych łupów, ponieważ w takich spółkach można bardzo dobrze zarobić i wzmocnić swoją polityczną siłę. System zdecentralizowany jest niesłychanie trudny do sterowania przez rządzących. To w tym upatrywałbym źródeł oporu przed zdecentralizowaną energetyką obywatelską.

Zauważyłem, że ekspertami, z którymi najczęściej konsultuje się propozycje legislacyjne, są przedstawiciele spółek.

Owszem, traktuje się ich jako wybitnych ekspertów – a tymczasem są oni nominatami politycznymi, realizującymi interesy swojej formacji. Na czele największego przedsiębiorstwa w kraju znajduje się dziś osoba, która nie ma ku temu żadnych kwalifikacji. Nie jest słynnym ekonomistą, światowej sławy ekspertem branży naftowej, nie ma też wieloletniego doświadczenia w pracy w spółkach energetycznych. Jego najważniejszą zaletą jest to, że jest nasz.

Chciałem zapytać o dziedzictwo ruchu antyatomowego z lat osiemdziesiątych. Czy jest jeszcze ono widoczne w obecnej debacie publicznej?

O tym się już nie mówi – tak samo jak o Żarnowcu. Miałem swój udział w tym, że ta elektrownia nie powstała. Była to technologia radziecka, która była bardzo niebezpieczna, ponieważ nie posiadała odpowiednich zabezpieczeń na wypadek jakiejkolwiek awarii systemu. W tej chwili w debacie dominują inne wątki, nie wraca się już do Czarnobyla. Teraz odwołujemy się głównie do argumentów ekonomicznych. Technologie jądrowe stały się bezpieczniejsze, ale tym samym więcej kosztują. W ostatnich latach ceny reaktorów jądrowych wzrosły o 20%, a ceny fotowoltaiki w tym samym czasie spadły o 88%. To pokazuje, w jakim kierunku powinniśmy iść.

Dodatkowych argumentów dostarczają nam realizowane inwestycje. W Wielkiej Brytanii prąd z elektrowni w Hinkley Point będzie kosztował znacznie więcej niż ten do kupienia na brytyjskim rynku. Inwestycja zacznie się zwracać dopiero po 35 latach.

Padają argumenty, że energetyka jądrowa jest niskoemisyjna i dlatego warto ponosić dodatkowe koszty w imię ochrony klimatu. Nawet środowisko ekologiczne w Polsce zdaje się być w tej kwestii podzielone. Czy energetyka jądrowa jest dobra do klimatu?

Tak, bardzo często podnoszony jest argument niskoemisyjności energetyki jądrowej. Wielu ekologów w trosce o klimat przyjmuje ten punkt widzenia i stara się promować ten rodzaj pozyskiwania energii. Prawdą jest, że sama praca reaktorów jest zeroemisyjna. Jednak pozyskiwanie uranu już takie nie jest. W rudzie stanowi on tylko ułamek procenta. Do jego wzbogacenia potrzeba ogromnej ilości energii. Do tego dochodzi jeszcze równie wielkie zużycie wody i składowanie odpadów nuklearnych. To są problemy środowiskowe, o których powinniśmy pamiętać, zanim zaczniemy mówić o zeroemisyjności. Aby mieć pełny obraz trzeba prześledzić pełen proces wytwarzania energii – nie można ograniczać się wyłącznie do analizy pracy reaktora.

Chciałbym zwrócić również uwagę na inny aspekt. Przeznaczane na rozwój atomu w Polsce pieniądze mogłyby być wydawane na inne cele – w tym na rozwój OZE czy konieczny remont sieci energetycznej. Wiemy, że pierwsza elektrownia jądrowa może powstać w naszym kraju najwcześniej za 15 lat. To kluczowy okres dla dekarbonizacji gospodarki, tymczasem rząd wydaje ogromne sumy na atom, aby obecny system mógł trwać chociaż jeszcze kilka lat dłużej. Prowadzi nas to do katastrofy. Za 10 lat stracimy z systemu co najmniej 15 000 megawatów z bloków węglowych – będą musiały zostać wyłączone, ponieważ nie da się dalej ich eksploatować. W jaki sposób zapełnimy tę lukę i ile to będzie kosztować? Właśnie dlatego tak ważna jest rzetelna debata na temat systemu energetycznego w Polsce.

Na transformację energetyczną powinny być przeznaczane pieniądze z ETS, czyli systemu handlu emisjami. W Polsce pieniądze te trafiają do budżetu i za bardzo nie wiadomo na co są wydawane. Działania rządu są skrajnie nietransparentne. Zgodnie z unijnymi regulacjami 50% przychodów z handlu ETS powinno iść na OZE i oszczędność energii. Nie sądzę, żeby tak się działo. Moim zdaniem powinniśmy na ten cel przeznaczać 100% uzyskiwanych w ten sposób środków. W ramach tych działań należałoby również zmodernizować sieci przesyłowe, ponieważ jest to niezbędny warunek dla rozwoju energetyki rozproszonej opartej na OZE. Gdyby tak się działo byłbym spokojny, że nasz rząd sensownie te pieniądze wydaje.

Chciałbym zapytać o list otwarty do partii opozycyjnych w sprawie transformacji energetycznej, pod którym się pan podpisał. Czy ewentualna zmiana władzy w Polsce daje nadzieję na zmiany?

Pod listem podpisało się pięciu byłych ministrów, 20 dużych organizacji pozarządowych oraz wielu wybitnych naukowców. Jestem zasmucony, że żadna z partii politycznych nie odniosła się do niego. Z moich rozmów z politykami wynika, że partie opozycyjne są przychylne rozwojowi OZE. Jeśli dojdzie do zmiany rządu w Polsce po październikowych wyborach i powstanie rząd złożony z partii opozycyjnych to jestem spokojny, że zacznie powstawać dobre, stabilne i przyjazne dla energetyki odnawialnej prawo. O ile wśród partii opozycji demokratycznej panuje właściwe konsensus, że OZE ma być głównym źródłem pozyskiwania energii, to w niektórych ugrupowaniach widać również poparcie dla atomu. Partia Razem, która jest częścią lewicy, silnie popiera energetykę jądrową. Również w Platformie Obywatelskiej istnieje frakcja, która myśli podobnie. Partie często nie mają jednoznacznego stanowiska w tej sprawie.

W tej chwili na sztandarach wypisane jest hasło, że atom jest panaceum na wszystko. Powstanie odpowiedzialnego rządu, który zacznie podejmować decyzje kierując się twardymi danymi – moim zdaniem – gwarantuje rozwój zielonej energetyki.

Dziś tak jednak nie jest. Dochodzi do kuriozalnej sytuacji, w której Prawo i Sprawiedliwość – w trosce o bezpieczeństwo energetyczne – chce wybudować 79 małych reaktorów modułowych (SMR) opartych na technologii, o której można powiedzieć, że będzie gotowa w perspektywie dekad. Pierwszy prototyp reaktora tego typu dopiero powstanie. Nie wiadomo jeszcze ile będzie kosztował, w jaki sposób gminy poradzą sobie z odpadami nuklearnymi, a nawet kiedy będzie mógł być wprowadzony do produkcji. Mówienie o rozproszonej energetyce jądrowej brzmi dobrze, ale w chwili obecnej jest tylko chwytem propagandowym używanym do tego, aby nie dopuścić do erozji scentralizowanego systemu energetycznego w Polsce.

Czy kwestie energetyczne mogą się stać ważną częścią kampanii wyborczej przed wyborami parlamentarnymi?

Niestety nie. Moim zdaniem kampanię zdominują kwestie socjalne, inflacja, ceny żywności i mieszkań. Z drożyzną spotykamy się na każdym kroku, to temat zajmujący teraz myśli Polek i Polaków. Na skutki zmian w systemie energetycznym należy patrzeć w perspektywie co najmniej kilku lat. Rządowi wystarczają ogólniki i pozorowane działania, które mają uwiarygadniać propagandę sukcesu obecnej ekipy. Kampanie wyborcze opierają się dziś na prostych i zrozumiałych dla każdego hasłach. Energetyka wymaga głębszej debaty. Owszem, mniejsze partie – takie jak PSL – mogą mówić o OZE, ponieważ fotowoltaika i biogazownie dla wyborców ludowców są bardzo ważne. Nie będzie to jednak ważny temat w kampanii wyborczej.

Na oficjalnej stronie rządowej poświęconej polskiemu programowi energetyki jądrowej napisano, że „budowa elektrowni jądrowej w Polsce to inwestycja strategiczna dla zrównoważonego rozwoju całego kraju”. Jak by to pan skomentował?

To typowy chwyt propagandowy, którego celem jest wypranie z treści bardzo jasno przecież zdefiniowanego terminu, jakim jest „zrównoważony rozwój”. Przyjmując zaproponowaną tutaj definicję łatwo dojść do absurdalnej tezy, że najlepszym sposobem na zapewnienie zrównoważonego rozwoju całego kraju jest węgiel.

W rządzie Tadeusza Mazowieckiego, który powstał po pierwszych częściowo wolnych wyborach w 1989 roku był pan wiceministrem ochrony środowiska, a po kolejnych wyborach w 1991 roku – ministrem ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa. W latach 2007–2010 z kolei ministrem środowiska.  Co od tego czasu zmieniło się w Polsce na lepsze?

W Polsce 30 lat temu prawie nikt nie mówił o odnawialnych źródeł energii. Byliśmy właściwie pionierami jeśli chodzi o promocję OZE. Wtedy to powstały pierwsze kotłownie na biomasę, pierwsze instalacje fotowoltaiczne i turbiny wiatrowe polskiej produkcji. Od tamtego czasu bardzo dużo się zmieniło – wtedy nikt jeszcze nie myślał o odejściu od węgla. W Polsce nie było ani jednej instalacji do odsiarczania węgla. Podczas spalania wszystko było emitowane do atmosfery.

Wielkim problemem była również ochrona wód. Połowa miast w Polsce nie miała wtedy oczyszczalni ścieków – w tym te największe, jak Warszawa czy Łódź. Byliśmy w tamtym czasie bardzo zanieczyszczonym krajem, być może najbardziej obok Związku Radzieckiego zanieczyszczonym w Europie. Zaczynaliśmy z niesamowicie niskiego poziomu. Pierwsze 3 lata rządów to było intensywne uchwalanie niezbędnego prawa. Wymyśliliśmy wówczas unikalny w świecie system funduszów ekologicznych. Potem zmiany trochę zwolniły i następnie – wraz z negocjacjami w sprawie przyjęcia Polski do Unii Europejskiej – znów przyspieszyły. Patrząc na to co się w tej chwili dzieje w Polsce jestem pewien, że gdybyśmy do UE nie wstąpili to stan środowiska byłby katastrofalny.

More by Marcin Wrzos