Z Janem Śpiewakiem, przewodniczącym stowarzyszenia Wolne Miasto Warszawa i kandydatem komitetu Wygra Warszawa rozmawia Marek Nowak.

Marek Nowak: Przedstawiciele szeroko rozumianej opozycji w Polsce twierdzą, że czekają nas najważniejsze wybory od przełomu ustrojowego w 1989 roku – czy zgadza się Pan z tą opinią? Co Pana zdaniem te wybory oznaczają dla Polski? 

Jan Śpiewak: To bez wątpienia bardzo ważny okres dla Polski, a dla lewicy to czas „walki o wszystko”. Warto podkreślić, że zbliżające się wybory samorządowe są początkiem maratonu wyborczego, gdyż już pół roku później będziemy wybierali przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego, a w przyszłym roku na jesieni – nowy parlament w Polsce.  Jeśli lewica nie zaistnieje politycznie w wyborach samorządowych, to szansa na to, że coś stworzy do wyborów parlamentarnych, jest bliska zeru. Głęboko wierzę w to, że w trakcie kampanii wyborczej w Warszawie wyłoni się nowy model współpracy między ruchami miejskimi wywodzącymi się z samorządu, Zielonymi, a „nową lewica” reprezentowaną przez Partię Razem – model, który nie tylko zapewni sukces wyborczy, ale będzie inspirującym wzorem tego, jak postępować w kolejnych wyborach.

Przejdźmy zatem do zawiązanego przez Państwo porozumienia wyborczego. W jaki sposób udało się je stworzyć i dlaczego część ruchów miejskich ostatecznie do niego nie weszła?

Też żałuję, że nie ma ich z nami  i ciągle wierzę, że uda się tę koalicję poszerzyć. Niestety, część ruchów miejskich jest alergicznie antypartyjna. Mimo, że partie typu Zieloni, czy Razem, są bez porównania bardziej demokratyczne, niż partie starego typu, które już znamy, to już przez sam fakt bycia partiami politycznymi są dla części ruchów miejskich czymś niedobrym, z czym nie można wchodzić w koalicje. Uważam takie podejście za niewłaściwe. Partie polityczne są częścią demokratycznego ładu i nie można się na nie obrażać . Sam jestem z ruchów miejskich, nie jestem członkiem żadnej partii politycznej, a jedynie przewodniczącym stowarzyszenia. Przyznam, że sam na początku miałem pewne obawy. Jednakże długie, merytoryczne rozmowy z moimi politycznymi partnerami przekonały nas wszystkich, że aby nawiązać walkę o tak dużą stawkę, jak Rada Miasta, czy prezydentura stolicy, musimy iść do tych wyborów wspólnie. Można powiedzieć, że to koalicja nie tylko z serca, ale też z rozumu, bo mamy te same bliskie wartości, stajemy po stronie słabszych, mamy ten sam pomysł na model gospodarczy oraz wspólny polityczny cel: chcemy być alternatywą dla prawicowego establishmentu, który od wielu lat urządzą życie polityczne i społeczne w Polsce

To pomysł na porozumienie czysto wyborcze, czy może zalążek nowej siły politycznej?

Jestem umówiony z podmiotami politycznymi wchodzącymi w skład koalicji: stowarzyszeniem Inicjatywa Polska, Partią Zieloni i Partią Razem, że wspólnie z moim stowarzyszeniem stworzymy klub w Radzie Miasta, więc to nie jest projekt tylko na wybory. Liczę na to, że ten klub powstanie i że będzie w stanie skutecznie walczyć o interesy mieszkańców.

Przejdźmy zatem do prawicowego establishmentu, dla którego chcą Państwo być polityczną alternatywą. Polska scena polityczna jest silnie spolaryzowana i od 2005 roku napędzana przez konflikt dwóch prawicowych formacji: Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej. Jak Pan, jako nowe pokolenie, które wchodzi na scenę polityczną już przez ten konflikt zdefiniowaną, odnosi się do tegoż konfliktu?

Jestem nim bardzo zmęczony i sądzę, że coraz więcej Polaków i Warszawiaków również. W istocie, jest to spór między dwoma prawicowymi i bardzo konserwatywnymi partiami, których myślenie o państwie pochodzi z głębokich lat 90. Tymczasem bardzo wiele się zmieniło. Jednak żadna z tych formacji za tymi zmianami nie nadąża i nie podejmuje kwestii dla Polski fundamentalnych, takich jak: zrównoważony rozwój, ochrona środowiska, czy też transformacja gospodarki, która dziś oparta jest na taniej silne roboczej w taką, która jest oparta na wiedzy i rozwija się dzięki innowacjom. Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy krytykując forsowany przez poprzedników neoliberalny model rozwoju, ale robi dokładnie to samo. Przyjęta przez obecny rząd ustawa czyniąca z całej Polski specjalna strefę ekonomiczną, niszczenie uniwersytetów w mniejszych ośrodkach, czy też eksploatacja środowiska naturalnego w sposób niewyobrażalny, to naprawdę nie są przejawy nowoczesnego myślenia o państwie. Dodajmy do tego nieprawdopodobny wręcz nepotyzm i kumoterstwo, zahaczające wręcz o zwykłą korupcję. Tysiące niekompetentnych, ale lojalnych wobec władzy, osób na państwowych posadach, gigantyczne nagrody wypłacane sobie bez wyraźnego powodu – to wszystko pokazuje, że rządzący nie traktują państwa jako dobro wspólne, lecz jako swój prywatny folwark. Może właśnie dlatego tak łatwo rządzącym przychodzi naruszanie zasad demokratycznego państwa prawa.

Przedstawiciele głównej partii opozycyjnej twierdzą, że właśnie przez wzgląd na ochronę praworządności w Polsce opozycja powinna pójść do wyborów zjednoczona.

Uważam, że powinny powstać dwa duże bloki: liberalny oraz centrolewicowy. Jeśli Platforma Obywatelska będzie najsilniejszym komponentem opozycji w Polsce, to PiS ma zagwarantowane długie rządy. Platforma Obywatelska jest dziś niewiarygodna głównie dlatego, że nie wykonała żadnej pracy intelektualnej nad przyczynami porażki w 2015 roku. W rezultacie PO nie jest w stanie zmobilizować swoich dawnych wyborców, ani przekonać nowych – jest w stanie tylko bronić tego, co już ma.

Prawo i Sprawiedliwość przygotowuje nową ordynację na wybory do PE w taki sposób, by za pomocą machinacji przy okręgach wyborczych zbudować w Polsce system dwupartyjny.

Taki jest ich cel, gdyż wiedzą, że PO to dla nich wymarzona opozycja. Ma być jedynie Prawo i Sprawiedliwość, które rządzi oraz koncesjonowana opozycja w postaci Platformy Obywatelskiej i przybudówek. Uważam, że jedyną szansą na to, by się temu przeciwstawić jest pójście do ludzi z nową ofertą, która zachęci ich do tego, żeby wyszli z domów i zagłosowali – należy to zrobić już w najbliższych wyborach, bo ze zmienioną ordynacją będzie to już zdecydowanie trudniejsze. Wierze w to, że porozumienie jakie zawarliśmy w Warszawie, jest właśnie taką ofertą.

Przejdźmy do tej oferty. Gdyby Pan miał wymienić 3 swoje najważniejsze priorytety, to co by to było?

Po pierwsze chciałbym „oddać Warszawę ludziom” i to przede wszystkim na dwóch płaszczyznach. W Warszawie jest bardzo mało przestrzeni publicznej – uważam, że należy to zmienić. Stworzenie w centrum stolicy Warszawskiego Parku Centralnego – otwartego i egalitarnego miejsca dla ludzi będzie zarazem pierwszym etapem, jak i symbolem tak rozumianej polityki. Innym ważnym obszarem, który chciałbym otworzyć dla Warszawiaków jest kwestia większego współdecydowania mieszkańców o tym, co dzieje się w mieście. Nazywamy to „prawem do miasta” – z jednej strony chodzi o uczciwość i przejrzystość działań samorządowych, które powinny się odbywać pod większą kontrolą społeczną, z drugiej – o  włączenie mieszkańców do procesów decyzyjnych poprzez rozmaite formy partycypacji obywatelskiej.

Kolejnym priorytetem jest sprawienie, by miasto zaczęło budować mieszkania – nie tylko dla najbiedniejszych, ale też dla tej części klasy średniej, która jest gorzej sytuowana. Obecnie jest tak ,że na spłatę kredytu lub opłaty za wynajem wielu Warszawiaków musi przeznaczyć nawet połowę swoich dochodów. Proponujemy program  budowy 50 tys. mieszkań w ciągu 10 lat, których wynajem będzie kosztował 1400 zł miesięcznie. Chcemy dać mieszkańcom Warszawy poczucie bezpieczeństwa, że nie muszą wydawać 50% dochodów ani zadłużać się na dekady w bankach, żeby móc godnie mieszkać.

Trzecim priorytetem jest kwestia poprawy jakości życia Warszawiaków. Chodzi o wsparcie dla osób starszych, rozwój usług publicznych, ale także kwestie ochrony środowiska, zazieleniania Warszawy i walki z zanieczyszczeniem powietrza, które stanowi w naszym mieście ogromny problem.

Skoro jesteśmy przy kwestiach środowiskowych. Zmiany klimatu stwarzają coraz poważniejsze zagrożenia nie tylko dla ekosystemów, ale także dla zdrowia ludzkiego i gospodarki w Europie. Co warto podkreślić, Warszawa jest częścią C40 Cities Climate Leadership Group – czyli porozumienia, które koncentruje się na walce ze zmianami klimatycznymi. Jako prezydent Warszawy, jakie chciałby Pan podjąć działania w tej materii?

Przygotowanie Warszawy na skutki nasilających się zmian klimatu to bez wątpienia jedno z  najważniejszych wyzwań każdej odpowiedzialnej polityki dot. środowiska. Jest to również jeden z głównych priorytetów polityki naszej koalicji w tym obszarze. Pozostałymi priorytetami są: walka ze smogiem, rozwój obszarów zielonych i likwidacja ubóstwa energetycznego. Elementami naszej polityki przeciwdziałania negatywnym skutkom zmian klimatu będą m.in.: wprowadzenie klauzul ekologicznych w zamówieniach publicznych oraz premie dla rozwiązań proekologicznych w przetargach publicznych;  stopniowa eliminacja z miejskiego taboru autobusów napędzanych silnikami diesla i zastąpienie ich pojazdami elektrycznymi i gazowymi; wprowadzenie zasad kompensacji środowiskowej m.in. w przypadkach koniecznej wycinki drzew, niwelowanie zjawiska tzw. „miejskiej wyspy ciepła” przez zwiększanie zadrzewień na placach, skwerach i wzdłuż ulic; wprowadzenie mechanizmów zbiórki wody deszczowej przez zwiększanie przepustowości kanalizacji deszczowej, tworzenie zbiorników retencyjnych, zwiększanie przepuszczalności podłoża. Innym niezwykle ważnym elementem tej polityki jest ochrona korytarzy napowietrzających, terenów zielonych i lasów miejskich, którą chcielibyśmy zapisać także w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego. Niestety poprzednicy w tej materii uczynili wiele zła. Według szacunków w ostatnich 10 latach w Warszawie wycięto ponad 200 tysięcy drzew, co skutkuje choćby powiększaniem się obszarów miejskich wysp ciepła, problemami z odprowadzaniem nadmiaru wody przy obfitych opadach czy smogiem. Była to skrajnie nieodpowiedzialna polityka,     od której chcielibyśmy odejść.

Jednym z najważniejszych tematów w zbliżającej się kampanii będzie bez wątpienia kwestia reprywatyzacji. Co doprowadziło do tego, że stał się to temat polityczny?

Jak wiadomo reprywatyzacja, to w pewnym skrócie zwracanie właścicielom lub ich potomkom nieruchomości znacjonalizowanych po wojnie przez komunistów. Problem w takich miastach, jak Warszawa, nie tyczy się tylko samej reprywatyzacji, do której można mieć wiele zarzutów i pytań o zasadność dziejową, sprawiedliwość społeczną itd., ale przede wszystkim tego, że sposób, w jaki ją robiono, jest czymś niewyobrażalnym. Ludzie mieli umowy najmu podpisane z miastem na czas nieokreślony, czyli  można powiedzieć, że umówili się z miastem, iż jeśli będą płacić niski czynsz – poniżej stawek rynkowych – to będą mogli tam mieszkać. Nagle po 50, czy 60 latach zjawia się jakiś rzekomy spadkobierca, bo jak dziś wiemy, często to nawet nie byli spadkobiercy i wywraca tę umowę do góry nogami. Co więcej, ani państwo, ani miasto nie robi nic, by tych ludzi chronić. Ogromnej rzeszy ludzi z dnia na dzień odebrano nie tylko prawa, ale także  godność. To, że państwo przestało chronić tych obywateli, że się ich pozbyło razem z tymi kamienicami, że ci ludzie byli przekazywani z nieruchomościami jak towar, jest czymś wstrząsającym, co naruszało elementarne prawa człowieka. Mieliśmy do czynienia z bardzo agresywną neoliberalną polityką, która doprowadziła do zdjęcia osłon dla lokatorów, a w rezultacie do niezliczonych tragedii, w tym także śmierci. Mogę sobie wyobrazić sytuację, która jest normą na Zachodzie, że lokatorzy mieszkają w prywatnych budynkach, ale chroni ich państwo i prawo, a tutaj, niestety, w momencie zmiany właściciela nieruchomości ta ochrona była zdejmowana.

Jaka jest w Pana ocenie główna różnica między Warszawą, a innymi europejskimi stolicami?

Przede wszystkim kwestia modelu rozwoju, który został w Warszawie wybrany – modelu w którym panuje absolutny brak planowania przestrzennego. Warszawa rozwija się w sposób amerykańskich miast, a nie europejskich. Mamy ogromny problem z “urban sprawl”, czyli rurbanizacją, a mówiąc prościej z  rozlewaniem się miast na przedmieścia. Warszawa zajmuje w przybliżeniu obszar 5 Paryżów, więc jest dużym miastem, a jako aglomeracja jest wręcz  gigantyczna. Jest to drogi, nieefektywny i uderzający w więzi społeczne sposób rozwoju. W Warszawie powstają dzielnice molochy, które są monofunkcyjne np. tzw. „sypialnie”, gdzie nie ma usług, żłobków, przedszkoli, czy parków. Na przedmieściach Warszawy jest niestety jeszcze gorzej, bo tam dodatkowo występuje problem z komunikacją. W rezultacie mamy miejsca, gdzie do Warszawy codziennie wjeżdża pół miliona samochodów, gdyż ludzie często muszą jeździć samochodami, bo nikt nie zaplanował im komunikacji publicznej wokół ważnych, z ich punktu widzenia, miejsc. Dla przykładu: planowanie przedostania się z Białołęki, która jest typową „sypialnią” na tzw. „Mordor” na Mokotowie, czyli monofunkcyjne miejsce biurowców i firm, gdzie pracuje wielu Warszawiaków, musi uwzględnić przynajmniej godzinę jazdy – to jest zwyczajnie nieracjonalne. Myślę, że główny problem polega na tym, że decydującą rolę w zagospodarowaniu miasta mają deweloperzy i kapitał prywatny, a nie mieszkańcy, czy urbaniści. To jest pewna różnica, bo na Zachodzie decydują pewne normy, zwyczaje, a w Warszawie decyduje wielki pieniądz, a za wielkimi pieniędzmi stoi często wielka korupcja. My, niestety, obserwujemy to z bliska. Powstał układ reprywatyzacyjno-deweloperski bardzo blisko zżyty z politykami i to nie jest tylko kwestia Warszawy, ale kwestia wszystkich dużych miast w Polsce, gdzie deweloperzy mają niewiarygodnie duży wpływ na władzę miast. Mówiło się kiedyś o Warszawie “Paryż Północy”, a teraz mówi się “Dubaj Północy”. Wieżowce bardzo często powstają bez ładu i składu, zabytki są wyburzane, tereny zielone są zabudowywane – to totalny chaos przestrzenny i to jest główna różnica między Warszawą, a stolicami zachodnimi.

Współtwórca Kongresu Ruchów Miejskich, Lech Mergler, przedstawił na naszych łamach wizję, według której odpowiedzią na obecny kryzys demokracji jest idea „demokracji miast”. Czy jako polityk wywodzący się z ruchów miejskich uważasz, że to od miast przyjdzie kontrofensywa progresywnej polityki, czy może jest to jednak miraż podobny do tego o „skapywaniu bogactwa w dół”?

Szczerze mówiąc jestem dość sceptyczny co do tej koncepcji.  Na pewno jest tak, że w sytuacji permanentnego kryzysu, w którym żyjemy, gdzie państwa narodowe bardzo słabo sobie radzą z różnymi problemami, to regiony i miasta radzą już sobie zdecydowanie lepiej – to one są liderami walki z globalnym ociepleniem, to one pomagają uchodźcom, to one próbują nowych form organizacji życia społecznego. Naturalne więc jest, że się rodzi taka pokusa, by to one były awangardą progresywnej polityki. Tak się jednak w moim przekonaniu nie stanie. Miasta nie istnieją w próżni – ani społecznej ani politycznej, także to raczej ogólnokrajowa polityka będzie oddziaływać na nie, niż one na tę politykę. Dlatego uważam, że miasta nie uratują świata, mogą się jednak starać uratować siebie.