Prawo i Sprawiedliwość zdobyło władzę obietnicami dowartościowania pozostawionych na uboczu polskiej transformacji ekonomicznej. Pozory egalitarnej retoryki stoją w sprzeczności z pogardą, jaką darzy „liberalne elity” oraz rzekomych „lewaków”.

Dzisiejsza liberalna opozycja i wspierające ją media również używały pogardy w roli broni politycznej – ze szkodą dla debaty politycznej. Postępowa alternatywa dla wspomnianych dwóch opcji będzie musiała skupić się na dawaniu nadziei i zasypywaniu narosłych przez ostatnie lata politycznych podziałów. Sama obrona procedur liberalnej demokracji nie wystarczy.

Przyjaciele i wrogowie

W sylwestrowy wieczór telewizyjna Jedynka postanowiła wskrzesić “Szopkę Noworoczną”. Jej najnowsze wydanie skupiało się głównie na atakowaniu… opozycji.

Audycja ta okazała się wzorcowym przykładem na to, jak w praktyce wygląda skrajna forma upartyjnienia mediów publicznych. Po przejęciu przez PiS władzy jesienią roku 2015 partii tej udało się sparaliżować (jak w wypadku Trybunału Konstytucyjnego) czy wręcz skolonizować (np. Polskie Radio i Telewizję Polską) instytucje publiczne w kraju.

Efekty tego procesu widać każdego wieczoru w głównym wydaniu „Wiadomości”, emitowanych w tym samym kanale co „Szopka Noworoczna”. Opozycja jest tam niemal zawsze „radykalna”, rząd cierpliwie pracuje nad poprawą naszego losu, a uchodźcy pozostają agresywni i niezdolni do pokojowego współżycia ze społeczeństwami Europy Zachodniej.

Oto efekty zwalniania sporej części dotychczasowych dziennikarzy mediów publicznych. Na ich miejsce trafili nie kryjący się ze swoimi poglądami prawicowcy, otrzymujący często własne audycje w imię rzekomego „przywracania pluralizmu”, obiecanego przez szefów publicznych mediów.

O tym, jak ów pluralizm wygląda w praktyce, można się było przekonać podczas „Szopki noworocznej”. Prezentowała ona byłych liderów Platformy Obywatelskiej jako osoby umoczone w skandale korupcyjne, oderwane od trosk zwykłych Polaków i walczących o odzyskanie władzy wszelkimi możliwymi środkami.

Prawo i Sprawiedliwość było z kolei przedstawiane niemal jako zbawcy ojczyzny, niczym Donald Trump walczące z polityczną poprawnością oraz liberalnymi elitami. Jaka jest ich największa przewina? – Prezes, choć niezrównany, nie może być wszędzie – deklaruje jeden z aktorów.

– My w programie mamy aborcję! – krzyczą wyposażone w parasolki i ubrane na czarno (niczym protestujące przeciwko zaostrzaniu prawa antyaborcyjnego) kobiety. – A ja mam dzieci – odpowiada portret premier Beaty Szydło.

Pod pręgierz trafia polityka migracyjna Angeli Merkel. – Jutro należy do nas! – śpiewana przez członków partii nazistowskiej w filmie „Kabaret” fraza trafia w usta aktorów grających uchodźców. Uciekający przed wojną i nędzą w „Szopce noworocznej” zrównywani zostają z NSDAP.

Powrót nienawiści

Wspomniana audycja pokazuje wyraźnie, że PiS (a także stojącym za nim murem gronem prawicowych komentatorów) nie zależy wyłącznie na zdobyciu władzy, ale również na okazaniu swej niedawno zdobytej dominacji kulturowej i symbolicznej. Partii nie zależy tak naprawdę na zerwaniu spirali przemocy symbolicznej, z powodu której przez lata nazywano ich słabiej wykształconych, starszych wyborców niezdolnymi do życia w nowoczesnym państwie „moherami”, lecz na odwróceniu ról i staniu się nową elitą rządzącą – tym razem nie liberalną, lecz konserwatywną.

Niezależnie czy chodzi o same Prawo i Sprawiedliwość czy też o sprzyjających mu komentatorów kluczowe w ich przekazie jest deklarowanie wrażliwości wobec ubogich oraz żyjących w słabiej rozwiniętych częściach kraju – o ile rzecz jasna są po „właściwej stronie historii” i wspierają „dobrą zmianę”.

Nieustannie przypominają swojemu elektoratowi o programie “Rodzina 500+” i dowodzą, że dla jego podtrzymania ważne jest, by Beata Szydło, Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński utrzymali się przy władzy. Przypomina to czasy, kiedy Platforma Obywatelska przypominała „młodym, wykształconym z wielkich miast” o budowanych przez nią za europejskie pieniądze autostradach.

PiS może podziękować liberalnej opozycji za to, że uważa się je za partię reprezentującą interesy osób o niskich dochodach z mniejszych miast oraz obszarów wiejskich. Na szczeblu lokalnym politykom ugrupowania zdarza się np. zamykać pod hasłem oszczędności szkoły równie chętnie, co ich konkurentom.

Wielka wojna dwóch Polsk

Liberalna część opozycji zdaje się nie dostrzegać, że odgrywa dziś role, wyznaczone jej przez Jarosława Kaczyńskiego. Jakiekolwiek sugestie, jakoby transfery socjalne stanowiły formę korupcji politycznej czy że zostaną wydane na alkohol (nie znajdujące potwierdzenia w realiach) dają Prawu i Sprawiedliwości amunicję, umożliwiającą atakowanie oponentów jako oderwanych od potrzeb „zwykłych ludzi”.

Fakt ten widoczny był podczas niedawnej okupacji Sali sejmowej przez posłów Platformy Obywatelskiej oraz .Nowoczesnej.

W jej trakcie PO promowała jako alternatywę dla rządów PiS swój “Dekalog wolności”. Znajdziemy w nim kwestie, takie jak wolność słowa, zgromadzeń, kultury czy działalności gospodarczej. Nie znajdziemy za to – i mówi to wiele na jego temat – np. wolności od niedostatku.

Brak tego typu wątków w przekazie opozycji tylko umacnia narrację PiS o tym, że rząd skupia się na rozwiązywaniu problemów społecznych (poprzez minimalną płacę godzinową, powszechny dostęp do opieki zdrowotnej czy darmowe leki dla osób po 75. roku życia), podczas gdy opozycja skupia się na (rzekomo) abstrakcyjnych kwestiach, takich jak Trybunał Konstytucyjny czy wolność zgromadzeń.

PO i .Nowoczesna uczyniły z protestów przeciwko ograniczaniu dziennikarzom dostępu do sejmowych korytarzy kwestię pryncypialną. Postanowiły doprowadzić do eskalacji konfliktu, czego skutkiem okazało się przeniesienie sejmowych obrad do Sali Kolumnowej i powracające pytania o to, czy w trakcie głosowania nad budżetem było w niej niezbędne kworum.

Dla PiS tego typu zachowanie okazało się kolejnym dowodem na “totalny” charakter głównych sił opozycyjnych, niezdolnych jego zdaniem do pogodzenia się z wyborczą przegraną i tym, że dziś to nie one zmieniają Polskę. Politycy tej formacji z lubością podkreślają, że ich konkurencja nie ma jakiegokolwiek pomysłu na kraj poza sprzeciwem wobec każdego możliwego pomysłu rządzących.

Nakreślenie tego typu podziału pozwala im na dość sprawne nawigowanie po scenie politycznej, na której aktualnie zajmują się (tak jak w latach 2005-2007) generowaniem jak największej liczby konfliktów z najróżniejszymi aktorami społecznymi.

Tym razem ich wrogami okazują się np. protestujący przeciwko likwidacji gimnazjów nauczyciele oraz organizacje pozarządowe, mające roić się od dzieci sprzyjających opozycji postaci oraz korzystających z (podejrzanego w oczach prawicy) wsparcia finansowego ze źródeł zagranicznych.

Większość liberalnej opozycji zdaje się wierzyć, że do zmiany ich notowań tego typu konflikty wystarczą. Sęk w tym, że PiS – nawet gdy musi czasem ustąpić, jak w wypadku „Czarnego protestu” – szybko znajduje sposób na to, by spaść na cztery łapy.

Kłopoty liberalnej opozycji

Politycy oraz aktywiści głównego nurtu opozycji zdają się w ostatnich miesiącach oddawać walkowerem pole rządowi. Lider .Nowoczesnej, Ryszard Petru, postanowił np. po straszeniu zagrożeniem demokracji oraz nielegalnym budżetem udać się na wakacje w czasie, kiedy posłowie jego partii okupowali salę sejmową.

Lider Komitetu Obrony Demokracji, Mateusz Kijowski, miał z kolei jak odkryła prasa otrzymywać z pieniędzy stowarzyszenia wynagrodzenie za świadczenie usług informatycznych wycenionych (jak zauważyli specjaliści) dużo powyżej cen rynkowych.

Działo się to w czasie, gdy na otwartych spotkaniach deklarował, że nie otrzymuje żadnego wynagrodzenia za swą pracę i utrzymuje się przy życiu dzięki wsparciu rodziny.

Tego typu problem nie byłyby niczym istotnym gdyby nie dwie kwestie – brak przejrzystości oraz anachroniczna wizja przywództwa. Podczas gdy .Nowoczesna może się przynajmniej pochwalić szeregiem ciężko pracujących posłanek i posłów KOD pozostaje w opinii publicznej teatrem jednego aktora, którego przewiny kładą się cieniem na całej organizacji.

Polityczna strategia tego odłamu opozycji zdaje się skupiać na permanentnej krytyce wszystkiego, co PiS robi zamiast na pokazywaniu pozytywnych pomysłów. Choć tak PO, jak i .Nowoczesna przygotowały minionej jesieni swe odświeżone programy zabrakło w nich jakiegokolwiek hasła zdolnego stać się symbolem wiarygodnej alternatywy.

Model “opozycji totalnej” pozostaje intelektualnie jałowy i niezdolny do przechwycenia rozczarowanej części elektoratu PiS, dla którego kluczowe pozostają kwestie sprawiedliwości społecznej oraz kształtu redystrybucji. Prowadzi on do prezentowania nieznajdujących potwierdzenia w rzeczywistości tez o tym, że program 500+ prowadzi do dezaktywizacji zawodowej kobiet albo argumentowania (jak w wypadku zamieszczonego na stronach łódzkiego oddziału KOD artykułu) przeciwko uniezależnieniu świadczenia opieki zdrowotnej od płacenia składek ubezpieczeniowych.

Budowanie alternatywy

Po reformach polityki społecznej rząd Beaty Szydło deklaruje poświęcenie się realizacji zapisów Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju. Jej celem jest zmniejszenie różnic w poziomie PKB między Polską a europejską średnią, jak również wspieranie zagranicznej ekspansji polskich firm.

Plan ten – mający na celu stworzenie analogicznie do węgierskiej „narodowej klasy średniej” – zdaje się być najważniejszym narzędziem w budowie koalicji wyborczej, mającej na długie lata zagwarantować rządy Prawa i Sprawiedliwości.

Budowę tej nowej klasy średniej umożliwić ma faktyczna marginalizacja służby cywilnej (pozwalająca na jej zastąpienie „miernymi, biernymi ale wiernymi”) oraz wspieranie rodzimych drobnych przedsiębiorców. Wraz z wychowanymi w konserwatywnych szkołach młodymi, osobami o niewielkich zarobkach oraz mieszkającymi na wsi i w mniejszych miastach ma to stanowić receptę na świetlaną przyszłość dla partii.

Głównym pytaniem, jakie zadają sobie osoby zainteresowane sprawiedliwością społeczną, zrównoważonym rozwojem oraz prawami człowieka jest to, czy przed kolejnymi wyborami zdąży powstać progresywny sojusz, skupiający m.in. Partię Razem, Zielonych czy Inicjatywę Polską.

Miałby on szansę stać się alternatywą zarówno dla PiS, jak i potencjalnej koalicji PO-.Nowoczesna. Alternatywą nie tylko polityczną, ale również ideową.

Tego typu lewicowy alians – jeśli marzy o sukcesie – nie może jednak wpaść w pułapkę bycia lustrzanym odbiciem PiS. Potrzebuje on nie tylko mobilizacji młodych, dobrze wykształconych mieszkańców wielkich miast, ale również przechwycenia co najmniej części elektoratu PiS, np. mieszkańców mniejszych miejscowości.

By to osiągnąć nie może jednak prezentować się w roli obrońców politycznego status quo sprzed ostatnich wyborów parlamentarnych – status quo, które dało władzę PiS.

Zielone tematy na horyzoncie

Zamiast brać udział w wyścigu na poniżanie politycznych oponentów i ich elektoratu lewica musi skupić się na stworzeniu wiarygodnej nadziei na inną, lepszą Polskę. Potrzebny do tego będzie postulat (jeden lub kilka) o symbolicznej sile porównywalnej z hasłem 500 złotych na dziecko, który wyrazi aktualne aspiracje elektoratu – tak, jak niegdyś robiła to wizja kolejnych kilometrów autostrad.

W oczekiwaniu na tego typu symbol już dziś można stwierdzić, że Zieloni mają o czym mówić.

Jednym z palących tematów politycznych (szczególnie w miastach południa czy środkowej Polski) okazał się smog. Rządowa wizja polityki klimatycznej polega na promowaniu „czystego węgla” i programów zalesiania – w tym samym czasie, kiedy zwiększeniu ulega skala wycinki Puszczy Białowieskiej. Doprowadził on również do zastopowania rozwoju energetyki wiatrowej, a tym samym szansy na nowe, zielone miejsca pracy.

Wyzwaniem – tak jak w wielu miejscach w Europie – będzie pokazanie powiązania między polityką ekologiczną a innymi sferami życia (np. gospodarką), jak również jej praktycznego znaczenia.

Jedną z możliwości może być budowanie przekazu na obrazie “czystego powietrza”. Zaczynając od literalnego traktowania tego hasła (poprzez promowanie energetyki odnawialnej, transportu zbiorowego czy walki z ubóstwem energetycznym) przejść będzie można do pokazywania go w perspektywie zdrowia, jakości życia oraz walki z nierównościami (co da szansę na zaprezentowanie ekopolitycznej wizji w dwóch ważnych dla Polek i Polaków dziedzinach życia – ochrony zdrowia oraz mieszkalnictwa) aż po metaforę innego typu uprawiania polityki (demokratycznego, obywatelskiego i wolnego od korupcji).

W przekazie tym znalazłoby się również miejsce na pokazywanie zalet zielonej gospodarki, tworzącej wysokiej jakości miejsca pracy również poza wielkimi ośrodkami miejskimi, a także na promowanie wizji oświaty skupiającej się na tworzeniu warunków do wysokiej jakości życia przyszłych pokoleń.

Przekraczanie podziałów

Choć czyste powietrze nie będzie zapewne tematem, dzięki któremu wygra się wybory (tym bardziej, że staje się on palący głównie w chłodniejszych miesiącach roku) daje on nieco przestrzeni tej partii na odróżnienie się od konkurencji oraz pokazania powiązań między polityką ekologiczną, społeczną i ekonomiczną.

Szerszy sojusz sił postępowych potrzebować będzie czegoś więcej – spójnej wizji kraju, w którym przestrzeganie demokratycznych reguł oraz otwarcie na różnorodność (od osób nieheteronormatywnych po uchodźców) w żaden sposób nie przeszkadza w walce z biedą i nierównościami – dochodowymi czy terytorialnymi.

Tego typu wizja może zresztą łączyć postępowe postulaty społeczno-ekonomiczne z otwartością na pewne konserwatywne wartości, takie jak ochrona lokalnego dziedzictwa (tak kulturowego, jak i przyrodniczego), dbałość o więzi społeczne czy nawiązywanie do niektórych elementów narodowej mitologii, takich jak tolerancyjne, wielokulturowe okresy Rzeczpospolitej Obojga Narodów czy postępowi politycy, pisarze i myśliciele z XIX i XX wieku.

PO znana była ze swej polaryzacyjno-dyfuzyjnej wizji kraju, w którym wielkie ośrodki miały być „silnikami wzrostu”, których rozwój miał rozlewać się na resztę kraju. Choć ostatecznie porzuciła ją w okresie swych rządów nie wyczuła zmiany priorytetów wśród elektoratu, chcącego uzupełnienia rozwoju infrastruktury o bardziej ambitną politykę społeczną.

Doprowadziło to do oddania mniejszych ośrodków prawicy – PiS oraz ruchowi Kukiz’15 i znającym się na jego listach wyborczych oraz zasiadającym w ławach poselskich nacjonalistom.

Jakakolwiek progresywna alternatywa będzie musiała pamiętać o tej silnej potrzebie lepszej redystrybucji, stabilności oraz bezpieczeństwa po latach elastycznego, prekaryjnego rynku pracy.

Droga naprzód

Zamiast myślenia o Polsce w kategoriach “niedojrzałej demokracji” oraz „naturalnie konserwatywnych” Polkach i Polakach potrzebujemy spojrzeć na europejskie półperyferia jako swego rodzaju awangardę globalnych trendów takich jak prawicowy populizm. Trendów, które nad Wisłą napędziły lata prywatyzacji, niskiej jakości usług publicznych oraz słabej sieci zabezpieczeń społecznych.

Program (od)budowy narodowych klas średnich za pomocą mieszanki protekcjonizmu, konserwatyzmu społecznego oraz powrotu granic może rzecz jasna mieć swe lokalne odmiany. Wskazywanie palcem na Polskę jako na anomalię, połączone z przymykaniem oka na zjawiska takie jak Brexit, Donald Trump, Alternatywa dla Niemiec, Front Narodowy czy Partia Wolności jest jednak poznawczo bezużyteczne zarówno dla zewnętrznych obserwatorów, jak i polskiej opozycji.

Nie zabraknie kwestii, w których rząd Prawa i Sprawiedliwości raczej nie będzie mieć wielkich sukcesów. Wstrzymana została reforma podatkowa. Wzrost kwoty wolnej odbywa się wolno i na pół gwizdka. Na bok odłożona została kwestia rozwoju opieki żłobkowej. Mimo pewnych postępów w odbudowie sieci transportu publicznego nie brak rejonów kraju, w których ciężko poruszać się bez samochodu. Listę tego typu spraw można wydłużać.

Progresywny projekt polityczny umożliwiłby powstanie nowej koalicji wyborczej, złożonej z ludzi o niskich i średnich dochodach, dla których jakość usług publicznych oraz zrównoważony rozwój kraju byłyby niezbędnymi elementami postępu społecznego.

Nadal jest jeszcze czas i nadzieja – dwa ważne czynniki, umożliwiające ziszczenie się tego scenariusza.