W książce „Efekt Czarnobyla” (Berghan Books, 2022) Kacper Szulecki analizuje wpływ tej katastrofy nuklearnej na politykę i rozwój ruchu ekologicznego w Polsce. Wyjaśnia, w jaki sposób ten ruch, którego idee początkowo z trudem się przebijały nawet wśród opozycji politycznej, a metody spotkały się w epoce postkomunistycznej z surowymi represjami, przetrwał i rozwinął się, by stać się w polskim społeczeństwie i polityce siłą coraz bardziej wpływową.

Kacper Szulecki, Janusz Waluszko and Tomasz Borewicz, “The Chernobyl Effect: Antinuclear Protests and the Molding of Polish Democracy, 1986–1990”, Londyn/Nowy Jork, Berghahn Books, 2022.

Green European Journal: Jak wyglądał ruch ekologiczny w Polsce w latach 80-tych?

Kacper Szulecki: W latach 80. to, co później nazwiemy ruchem ekologicznym w Polsce, miało trzy odrębne gałęzie. Jedną z nich było środowisko eksperckie: ekologów, biologów, botaników itd. Ci eksperci często mieli tytuły magistrów inżynierów lub doktorów i byli najbardziej świadomi coraz gorszego stanu środowiska naturalnego oraz specyficznych problemów lokalnych i regionalnych. W latach 1980-81 powstał NSZZ “Solidarność”, a ekologiczną odnogą związku był Polski Klub Ekologiczny. Eksperci, których dziś nazwalibyśmy organizacją rzeczniczą, pisali listy do władz i rozumieli swoją rolę jako budowanie i rozpowszechnianie wiedzy o specyficznych problemach lokalnych.

Po drugie, istniały kontrolowane i nieraz inicjowane przez państwo grupy ekologiczne, które miały dłuższą historię. Wbrew dzisiejszej reputacji Polski jako antyklimatycznego obrońcy węgla w UE, nasz kraj ma długą historię ochrony środowiska i konserwacji przyrody. W latach 20. ubiegłego wieku powstała na przykład Liga Ochrony Przyrody, która działała dalej w czasach PRL, a miała także liczną i dobrze zorganizowaną grupę młodzieżową. Te oficjalne organizacje miały miliony członków i poprzez organizowane przez siebie działania czasami zacierały granice między społeczeństwem obywatelskim a organizacją rządową.

W latach 80. pojawiła się trzecia kategoria, grupy protestu, które podjęły się sprawy ochrony środowiska. Były to nieusankcjonowane przez państwo, niezależne grupy opozycjonistów czy jak kto woli – dysydentów. Związek między tym nowym nurtem ekologizmu a szerszą opozycją można zrozumieć na podstawie anegdoty zamieszczonej w naszej książce. Dwóch młodych działaczy tego, co później stało się ruchem Wolność i Pokój, podeszło na zebraniu zwiazkowym do Jacka Kuronia. Powiedzieli mu, że chcieliby zająć się sprawami ochrony środowiska, na co on odpowiedział: “A co wy k…, białych myszek chcecie bronić?”. Dla starszych opozycjonistów to było trochę niepojęte, dla nich liczyła się „wielka polityka”, komunizm kontra demokracja i wolność jako priorytetowe kwestie polityczne, a nie czyste rzeki czy coś takiego.

W książce opisujecie wczesny polski ruch ekologiczny jako “szarą ekologię”, ponieważ bardziej zajmował się on problemami środowiskowymi, które miały wpływ na ludzi. Dziś może nazwalibyśmy to sprawiedliwością ekologiczną. Jakie kwestie środowiskowe wywołały wówczas protesty?

Ruch zajmował się takimi sprawami jak jakość wody i powietrza – rzeczami, które bezpośrednio dotyczyły ludzi. Pamiętam, że czytałem bibułę – nieoficjalne publikacje wydawane poza cenzurą – w których zwracano uwagę, że środowisko to słowo, które zakłada istnienie człowieka w otoczeniu. Jest to bardzo antropocentryczne. Były grupy, które widziały niezbywalną i immanentną wartość przyrody, ale ten rodzaj głębokiej ekologii był marginalny.

Przemysł ciężki w latach 70. i 90. doprowadził środowisko naturalne w Europie Środkowej i Wschodniej do fatalnego stanu. Zachodnia i południowa Polska, która graniczyła z Czechosłowacją i wschodnimi Niemcami, była tego najbardziej wstrząsającym przykładem z powodu zbiegających się tam wiatrów. Całe połacie lasów umierały, a ludzie dostrzegali to już w latach 70-tych. Jeśli odwiedziło się góry jako turysta, widziało się martwy las. Ale protesty zaczęły się tak naprawdę dopiero w latach 80. po tym jak kwaśne deszcze i zanieczyszczenia zaczęły powodować widoczne szkody w takich rzeczach jak jakość powietrza, jakość gleby i zabytki narodowe.

Czy uważasz, że socjalizm i jego szczególny stosunek do natury odegrał rolę w degradacji środowiska w tamtych czasach?

Na pewno. Komunizm jest ideologią zaawansowanaego czy szczytowego modernizmu, mówiąc słowami Jamesa Scotta, i traktuje przyrodę jako zasób do rozwoju gospodarczego. To nie było coś niezwykłego – tak rozwijał się również kapitalistyczny Zachód – ale być może już w latach 70. nastąpiła korekta poprzez ruch ekologiczny. Można zauważyć dokładnie te same procesy zachodzące w Czechosłowacji, na Węgrzech, a także w Jugosławii.

Wasza książka nosi tytuł „Efekt Czarnobyla”. Jaki wpływ na ruch ekologiczny w Polsce miał Czarnobyl i sposób postępowania z katastrofą?

Problemem było nie tyle promieniowanie z Czarnobyla, co sposób, w jaki władze zajmowały się elektrownią, katastrofą i jej następstwami. Ludzie czuli, że coś dzieje się ponad ich głowami i nie mają nad tym kontroli. W tamtym czasie pojawił się slogan: “Wiedzieli, ale nam nie powiedzieli”. Naturalnym odruchem była próba odzyskania tej kontroli.

To napędzało ludzi do poszukiwania zmian w zarządzaniu tym, jak wygląda najpierw energetyka jądrowa i kwestie środowiskowe, ale potem cały kraj. W tym sensie efektem Czarnobyla jest upolitycznienie różnych spraw i grup. Pozornie niepolityczna kwestia zarządzania energią rozprzestrzenia się na inne obszary i staje się katalizatorem bardzo różnych protestów i grup.

Nie powiedziałbym, że komunizm upadł z powodu Czarnobyla, ale katastrofa stworzyła środowiskową platformę protestu. Platforma ta zjednoczyła opozycję, ale także elity partyjne, władze, a nawet milicję pod pozornie apolitycznym szyldem, co miało tę zaletę, że chroniło protestujących przed ściganiem i odwetem.

Musimy też pamiętać, że był to czas głasnosti i pierestrojki w Związku Radzieckim. Głasnost’ polega na przejrzystości, więc polski reżim również reagował na nieufność społeczeństwa, otwierając się  nieco bardziej na oddolne organizowanie się obywateli. Dzisiejsze władze reagują ostrzej i bezwględniej na protesty, np. wokół wycinki w Puszczy Białowsiekiej, niż władze PRL, zwłaszcza niższego szczebla, reagowały na prostesty antyatomowe.

Wspomniałeś wcześniej, że szeroka opozycja dość lekceważąco podchodziła do kwestii ochrony środowiska. Czy po Czarnobylu byli bardziej otwarci i czy wykorzystali katastrofę, by wystąpić przeciwko reżimowi?

Do pewnego stopnia, ale ruch Solidarności pod koniec lat 80. był w fazie schyłkowej, ponieważ po tym, jak został zdelegalizowany, przez lata działał w podziemiu, a ludzie byli ogólnie wyczerpani sprawami zwiazkowymi. Ruch ekologiczny wyrósł, wypełniając niejako lukę po Solidarności. Oba ruchy nakładały się na siebie, przenikały i niektórzy działacze działali w obu strukturach. Ponadto istniało poczucie jedności w ramach opozycji, które wynikało z posiadania wspólnego wroga w postaci PZPR.

Wkrótce po Czarnobylu po raz pierwszy pojawiły się plany budowy elektrowni jądrowych w Polsce. 

Pomysł budowy elektrowni jądrowych w Polsce powstał w latach 50., ale nic z tego nie wyszło, głównie dlatego, że z racji dużych zasobów rodzimego węgla inne źródła energii były ekonomicznie niekonkurencyjne. W Partii znaleźli się jednak eksperci, którzy lobbowali na rzecz budowy elektrowni atomowych.

Pierwsze pozwolenie zostało podpisane w 1982 r., wkrótce po ogłoszeniu stanu wojennego, ale pozostało to właściwie nieodnotowane przez społęczeństwo, które miało wtedy inne problemy. Jednak po awarii w Czarnobylu ludzie zdali sobie sprawę, że reaktory jądrowe budowane w Polsce według radzieckiej technologii mogą stwarzać podobne problemy.

Najbardziej zaawansowanym z tych projektów była EJ Żarnowiec, bardzo blisko Gdańska, a więc miejsca narodzin Solidarności. Były jeszcze dwa inne zakłady, które zostały zaplanowane, ale nigdy tak naprawdę nie doszły do etapu budowy: w Klempiczu w Wielkopolsce i koło Darłowa na wybrzeżu. Żarnowiec został zatrzymany dopiero w dość zaawansowanym stadium ze względu na kampanie protestów i opór postsolidarnościowych polityków. Kilka miesięcy później, gdyby budowa postąpiła jeszcze o kilka kroków, byłoby już za późno na zatrzymanie tego projektu.

W jakim stopniu ruch ekologiczny w Polsce był częścią szerszej ponadnarodowej dynamiki?

Opozycja demokratyczna, czyli te grupy w Polsce, które sprzeciwiały się władzy komunistycznej, od początku była bardzo ponadnarodowa. Już od lat 60. opozycjoniści szukali sposobów, by przedstawiać swoją sprawę międzynarodowej publiczności, bo transnarodowi sojusznicy byli źródłem politycznej siły w relacjach z reżimem. Początkowo dysydenci mówili językiem komunistycznego reformizmu i rewizjonizmu i sprzymierzali się z radykalną lewicą w Europie Zachodniej. Kiedy od lat 70. opozycja zaczęła mówić językiem praw człowieka, za naturalnych sojuszników uznała organizacje takie jak Komitet Helsiński czy Amnesty International.

Od lat 80. nowe pokolenie aktywistów, głównie urodzonych w latach 60. lub pod koniec 50., tworzyło bardziej radykalne grupy opozycyjne, także anarchistyczne, i mówiło tym samym językiem co zachodnioeuropejscy Zieloni. W książce podajemy przykłady szwedzkich i austriackich Zielonych, Greenpeace’u i wszystkich innych zachodnich grup, które szukały partnerów do dialogu w Europie Wschodniej i znalazły ludzi, z którymi mogły nawiązać kontakt i z którymi miały dobrą chemię.

Ponieważ ta zmiana zachodziła w całym regionie, opozycja szukała również dialogu w całym bloku wschodnim. Były przykłady współpracy, zwłaszcza między Polską a Czechosłowacją. Były też wspólne akcje protestacyjne: Stonawa, akcje solidarnościowe przeciwko elektrowni jądrowej w Temelinie w ówczesnej Czechosłowacji. Był też sojusz słowacko-węgierski przeciwko elektrowni wodnej i zaporze na Dunaju. Ogólnie jednak łatwiej było utrzymywać kontakty z grupami zachodnimi niż z tymi z bloku wschodniego.

Twierdzisz, że przemiany demokratyczne w Polsce nie były nieuniknione. Polska w bardzo późnych latach komunizmu była dyktaturą wojskową. Jaką wagę przypisałbyś protestom ekologicznym w schyłkowym okresie komunizmu? Czy odnowiły one zmęczoną opozycję? Czy dały komunizmowi ostatni impuls?

To jest naprawdę trudne pytanie. Alternatywnym scenariuszem dla Polski byłoby coś przypominającego Chiny. Mielibyśmy reżim, który pozostałby autorytarny, ale prawdopodobnie wprowadziłby elementy kapitalizmu, który później by się rozrósł. Tak właśnie stało się w Polsce w 1988 roku. Na rok przed wynegocjowaną transformacją rząd wprowadził pakiet reform rynkowych. W pewnym sensie, gdyby komuniści postanowili naprawdę utrzymać się przy władzy, byłoby to zapewne wykonalne.

Ruch ekologiczny był elementem szerszego młodzieżowego oporu, bo to właśnie zmiana pokoleniowa wniosła bardziej radykalny impuls do opozycji. Nowi działacze nie byli zainteresowani reformowaniem socjalizmu, nie mieli żadnych wspólnych tematów ze starymi aparatczykami mówiącymi sztucznym ideologicznym językiem. Dla partii to był duży problem – z perspektywy skrzydła umiarkowanych modernizatorów w partii komunistycznej łatwiej było rozmawiać ze starszymi działaczami z Solidarności, którzy byli zainteresowani negocjowaniem jakiegoś rozwiązania, niż z tymi dziwnymi, radykalnymi ekologami, punkami i obdżektorami.

Prawdę mówiąc, ruch ekologiczny nie był radykalny. Niektóre głosy były radykalne w tym sensie, że często podkreślały partycypację i bardziej bezpośrednie formy rządzenia, ale nie były antykomunistyczne jako takie. Jednakże ta radykalna opozycja przyczyniła się do wynegocjowanej transformacji, zbliżając do siebie ugruntowaną opozycję i partię komunistyczną. Jest to dynamika, którą możemy zaobserwować również w innych częściach regionu, jak również w Hiszpanii i Portugalii, kiedy te kraje przechodziły demokratyzację.

Czy jest coś w kwestiach ekologicznych, co skrystalizowało niedemokratyczny charakter komunizmu?

Kwestie ekologiczne są wyjątkowe, ponieważ są wieloskalowe: przechodzą od rzeczy bardzo lokalnych do poziomu regionalnego, krajowego i globalnego. Oznacza to, że bardzo trudno jest na nie odpowiedzieć, jeśli ma się bardzo sztywną i hierarchiczną strukturę zarządzania, jak PZPR w Polsce, ale także partia komunistyczna w dzisiejszych Chinach. Wszystko zależy od zdolności reagowania reżimu i myślę, że kwestie środowiskowe bardzo dobrze eksponują nieelastyczność. Sprawy środowiskowe skłoniły Chiny do przeprowadzenia wielu reform w lokalnych systemach zarządzania. Obecnie o wiele łatwiej jest złożyć petycję do niższych szczebli Komunistycznej Partii Chin, aby zrobić coś w określonych sprawach i nie zostać aresztowanym.

W polskim przypadku kwestie środowiskowe szybko obnażyły hipokryzję, nieefektywność i inne braki w rządzeniu, które inaczej nie byłyby tak widoczne. Jest to również wynik tego, że sprawy dotyczące środowiska są tak konkretne i namacalne. Mówienie o odległych ideałach, takich jak wolność i demokracja, nie zawsze jest łatwe. Ale jeśli mówi się o bardzo konkretnych kwestiach, ludzie to rozumieją, na przykład: “tu mamy rzekę, jest zanieczyszczona i to z powodu tej tu fabryki, a powodem, dla której ta fabryka działa i truje, jest to, że ktoś komuś zapłacił, ale potem zostało to zatuszowane, a media nie mogą o tym mówić z powodu cenzury”. Tego typu konkretne i bliskie ludziom problemy mają dynamikę naprawdę niebezpieczną dla autorytarnych rządów, takich jak te komunistyczne z Europy Wschodniej.

Co ruch ekologiczny wniósł do praktyki demokracji w Polsce?

Myślę, że w drugiej połowie lat 80. polski ruch ekologiczny pomógł rozszerzyć portfolio działań i praktyk politycznych. Podczas transformacji liberalne, postsolidarnościowe elity zdecydowały, że wszelkie formy protestów są niebezpieczne, ponieważ jest tak wielu ludzi, którzy mają pretensje, że jeśli pozwolimy komukolwiek otwarcie protestować, to wykolei to całą transformację. Tak więc przez sporą część lat 90. protesty uliczne i wszelkie formy otwartego sprzeciwu były pozbawiane legitymacji – nie były nielegalne, ale media głównego nurtu często zbywały je jako szkodliwe albo niepoważne. Jednak ruch ekologiczny utrzymał tę taktykę przy życiu. Nie miał zbyt wielu zwolenników, ale działał w tle. I w latach 2000. ten tlący się ruch protestu ekologicznego zetknął się z liberalnym mainstreamem, kiedy prawicowo-populistyczny rząd Kaczyńskiego forsował budowę autostrady przecinającej dolinę Rospudy.

I wtedy protest i nieposłuszeństwo obywatelskie stały się nagle znowu modne i chwalebne. Oczywiście to naprawdę rozwinęło się po 2015 r., kiedy protesty uliczne stały się wręcz dobrze widzianą formą spędzania czasu dla klasy średniej. Dziś ludzie postrzegają demonstracje jako coś, co jest obywatelskim obowiązkiem i każdy powinien na nie chodzić. Ale to, że od razu znaleźli się ludzie umiejący zorganizować taki protest i całe kampanie, to w pewnej części zasługa ruchu ekologicznego, który działał cały czas i podtrzymywał tę wiedzę i kompetencje przy życiu.

Jaką rolę widzisz dla ruchów ekologicznych w opozycji do obecnego rządu?

Dzięki demonstracjom w sprawach ekologicznych, klimatycznych i politycznych do ruchu dołącza nowe pokolenie aktywistów. Podobnie jak w czasach komunistycznych, kwestie środowiskowe tworzą podstawę ruchu antyrządowego. O ile na początku największe znaczenie miały takie kwestie jak smog czy wycinka Puszczy Białowieskiej, o tyle z czasem ruchowi udało się również wprowadzić do agendy politycznej kwestie klimatu. W ostatnich wyborach w 2019 r. oczekiwano, że wszystkie partie polityczne będą miały zdecydowane zdanie na temat problemów klimatycznych i środowiskowych. Widać różne ich ujęcia z centrum, lewicy i prawicy, a teraz pojawiają się nawet wezwania do stworzenia prawicowej zielonej polityki w Polsce, bo tak ważna jest to kwestia.

Wiele partii, nie tylko Zieloni, przyjmuje zielone programy. Są partie polityczne, które mają teraz silniejsze zielone portfolio, ale niekoniecznie mają program praw kobiet – ze względu na swoje konserwatywne korzenie.

Ogólnie rzecz biorąc, istnieje postępowy program, który obejmuje kwestie ekologiczne, feministyczne, LGBT i ogólne rządy prawa oraz prawa człowieka. To podstawowa platforma, na którą wszyscy mogą się zgodzić, od centrowych liberałów po bardziej radykalną lewicę. Oczywiście są różnice i niesnaski, ale ogólnie rzecz biorąc, ruch ekologiczny współtworzy postępową siłę, z którą należy się liczyć.

Patrząc na wpływ, jaki ruchy społeczne, takie jak ruch praw obywatelskich w USA, ruchy kobiet czy ruch pracowniczy, miały na demokracje na Zachodzie – czy ruch ekologiczny również ma udział w rozwoju i pogłębianiu demokracji?

Zdecydowanie tak. Narodziny zielonej polityki w Europie Zachodniej na przełomie lat 70. i 80. stworzyły nowy krajobraz polityczny. Przełamały monopol starszych, uznanych partii politycznych i podział na lewicę i prawicę. Dotąd kontynentem rządziły partie konserwatywne, liberalne i socjaldemokratyczne, i nagle zaczęły zdobywać przewagę partie zielone, najpierw w Niemczech, a potem w innych krajach.

Uważam, że Zieloni zmienili sposób uprawiania polityki, łącząc emocjonalny element akcji bezpośredniej z bardzo racjonalną, opartą na wiedzy eksperckiej stroną polityki. Obecnie w polskiej polityce ruch ekologiczny wnosi te dwa elementy. Bezpośrednie protesty i nieposłuszeństwo obywatelskie nie były wcześniej zbyt popularne,  teraz jednak inne ruchy, jak np. aktywiści prodemokratyczni, uczą się tej taktyki od ruchu ekologicznego. Jego innym wpływem w Polsce jest większa waga wiedzy eksperckiej i wiedzy naukowej. Debaty klimatyczne opierają się dziś w dużej mierze na nauce. Greta Thunberg i młodzieżowi aktywiści klimatyczni mówią “słuchajcie naukowców”. I choć ten dyskurs jest niedoskonały, to zachęcanie do sprawdzania faktów i dążenie, by debaty na nich bazowały, jest ważne w tzw. erze postprawdy.

Część emocjonalna jest ważna, ponieważ populizm, z którym zmaga się Polska podobnie jak inne kraje Europy, jest silnie oparty na komunikacji emocjonalnej. Pod tym względem ruch ekologiczny ma coś, co demokracja liberalna odrzuciła w życiu politycznym: związek z czymś głębszym, czasem trudnym do wyrażenia słowami i racjonalnego opisania.