Wywiad z Noël Mamère, Omid Nouripour and Tony Clarke.

Zapytaliśmy ekopolityków z Francji, Wielkiej Brytanii oraz Niemiec na temat m.in. podejścia ich partii do sektora przemysłowego, dronów, Afganistanu czy dziedzictwa Joschki Fischera. Zielony Magazyn Europejski: Kiedy w roku 1998 Joschka Fischer został niemieckim ministrem spraw zagranicznych przedstawiciele ruchu pacyfistycznego po raz pierwszy mieli szasnę zasiąść w rządzie. Na ile ówczesna polityka zagraniczna rządu była zielona? Niemcy uczestniczyły w tym czasie w dwóch wojnach – w 1999 wzięły udział w nalotach na Serbię, a po 11 września 2001 roku Bundeswehra wysłała swych żołnierzy do Afganistanu. Pascal Canfin (jako francuski minister do spraw rozwoju globalnego w latach 2012-2014) musiał usprawiedliwiać i uczestniczyć w interwencji swego kraju w Mali. Czy uważacie to za zmianę w paradygmacie, czy może jedynie przykłady Realpolitik?

Omid Nouripour (Niemcy): Zielona polityka zagraniczna jest zawsze nakierowana na pokój. Odpowiedzialność za taki jej kierunek – z powodu doświadczeń historycznych – nakłada na nas nasza ustawa zasadnicza. Traktujemy go bardziej na serio niż chadecy w CDU i CSU czy spora część socjaldemokratów w SPD, pamiętając o tym, jakie trudności wiążą się z nią w świecie Realpolitik.

Z tego też powodu toczyliśmy tak duże spory o kształt niemieckiej polityki zagranicznej za Fischera – nadal zresztą to robimy. W dyskusjach tych dominującą rolę nie odgrywają kwestię globalnej dominacji czy zysków gospodarczych. Kłócimy się o to, która ścieżka upowszechniania pokoju na świecie jest najwłaściwsza – co miało zresztą przełożenie na politykę uprawianą w tamtym okresie.

Powiedzieliśmy „nie” zaangażowaniu w Iraku, włożyliśmy sporo wysiłku w proces pokojowy na Bliskim Wschodzie i regulowaliśmy handel bronią w zupełnie inny sposób niż dziś.

Tony Clarke (Wielka Brytania): Realpolitik potrafi być dołująca i defetystyczna, ale do pewnego stopnia da się ją zrozumieć. Jest jasne, że jakikolwiek ruch dowolnego, europejskiego rządu w stronę mniej reaktywnego, inwazyjnego podejścia do polityki zagranicznej (bez np. automatycznego popierania militarnych ambicji Stanów Zjednoczonych) wymaga czasu i więcej niż jednej czy dwóch tek ministerialnych.

Wspomniane przed chwilą trzy konflikty bardzo się od siebie różniły. Kosowo można uznać za interwencję, mającą na celu ochronę ludności cywilnej. Wiele osób w ruchu ekopolitycznym było z kolei rozczarowanych poparciem udzielonym przez Fischera dla akcji zbrojnej w Afganistanie czy decyzji Canfina o wsparciu akcji w Mali.

Lekcje z Niemiec i Francji pokazują, że zielona polityka zagraniczna, realizowana w rządzie musi być znacznie szybsza, bardziej precyzyjna i umożliwiająca nie reaktywne, lecz proaktywne odpowiadanie na globalne wyzwania.

Noël Mamère (Francja): Nie ma czegoś takiego jak zielona doktryna zagraniczna. Istnieje za to szereg fundamentalnych zasad, takich jak rozwiązywanie konfliktów bez używania przemocy, szacunek dla fundamentalnych praw człowieka – w szczególności praw mniejszości, współpraca, niezależność żywnościowa czy ochrona planety przed popadnięciem w kryzys ekologiczny. Wszystkie z nich znajdziemy w Karcie Globalnych Zielonych.

Choć pacyfizm był fundamentem ruchu Zielonych w Niemczech sami Zieloni jako tacy nie określają się jako pacyfiści. Przykład Kosowa zmusił Zielonych w Niemczech i Francji do przemyślenia swej wizji polityki międzynarodowej i włączenie do niej koncepcji interwencji w obronie praw człowieka.

Osobiście sprzeciwiałem się interwencjom w Afganistanie oraz Mali ze względów politycznych. Uważałem, że Stany Zjednoczone wciągają społeczność międzynarodową w wyprzedzającą wojnę z Talibami, która skończy się cierpieniami ludności cywilnej i która nie przypominała misji, mającej na celu eliminację Al Kaidy.

W wypadku Mali sądziłem, że Francja – tak jak wcześniej w Libii – po prostu podtrzymuje swą wizję Françafrique. Same naloty, bez używania żołnierzy lądowych, wystarczyłyby wówczas do zastopowania dżihadystów. W obu kwestiach nie chodzi o paradygmat czy realistyczną politykę, ale o oparcie ich na dobrej analizie rzeczywistości, dokonanej na bazie wyznawanych przez siebie wartości.

W jaki sposób społeczność europejska powinna sobie radzić z konfliktami poza jej granicami? Jaką rolę powinna pełnić Europa w świecie?

Noël Mamère: Europa nie ma wspólnej polityki zagranicznej i obronnej. W wypadku Libii Sarkozy i Wielka Brytania zdecydowali się na interwencję zbrojną, którą wsparły Stany Zjednoczone i która została zaakceptowana przez ONZ. Dały jej one mandat, który został przekroczony. Zamiast zrobić wszystko, by uratować Bengazi zrobiono wszystko, by zniszczyć reżim Kadafiego. To z kolei otworzyło pole do rozprzestrzenienia się broni w całym regionie oraz do jego destabilizacji.

Omid Nouripour: Zawsze lepiej działać poprzez instytucje ponadnarodowe niż jeden na jeden czy też za pośrednictwem doraźnych koalicji. Właśnie dlatego potrzeba nam wzmocnienia UE w kwestiach polityki międzynarodowej i obronnej. Współczesne wyzwania – od wirusa Ebola, poprzez konflikt na Ukrainie, aż po wzrost znaczenia islamistów – pokazują jedno. Pojedyncze państwa nie są w stanie samodzielnie się z nimi mierzyć.

Tony Clarke: Zieloni Anglii i Walii uważają, że polityka obronna tak pojedynczego państwa, jak i unijna powinna być spójna z wartościami społeczeństwa, które ma w zamierzeniach chronić – w przeciwnym wypadku te wartościpodmywa. Zielona polityka obronna będzie demokratyczna, przejrzysta, zrównoważona i nakierunkowana na ochronę życia.

Sprzeciwiamy się władzy opartej na masowych mordach czy grożącej ich przeprowadzeniem. Nie da się w ten sposób ochronić jakiejkolwiek społeczności. Polityka obronna musi być realizowana w zgodzie z prawem międzynarodowym oraz Kartą Narodów Zjednoczonych.

Nadal uważamy Unię Europejską za projekt cywilny, który powinien się zmierzyć ze sprawami, z którymi nie można sobie poradzić na poziomie lokalnym. Żałujemy, że Unia podjęła pierwsze kroki na drodze do swej militaryzacji poprzez stworzenie tzw. sił szybkiego reagowania.

Naszym głównym celem jest odwrócenie tego procesu. Spodziewamy się, że przyczyni się to do zmniejszenia napięć między Unią, jej sąsiadami oraz innymi graczami. W naszej wizji Unia nie jest globalną potęgą. Podtrzymanie pokojowych relacji międzynarodowych stanowi jednak zmartwienie dla wszystkich państw członkowskich. Patrząca w przyszłość polityka unijna jest również polityką zagraniczną.

Z powodu aktualnego kryzysu na Ukrainie wszystkie trzy główne zadania NATO – zbiorowa ochrona, zarządzanie kryzysowe oraz współpraca z państwami, które nie należą do Sojuszu – zdają się wymagać przemyślenia. W jaki sposób go dokonać? Jaka powinna być rola Sojuszu w kwestiach stabilności Europy oraz jej sąsiadów?

Omid Nouripour: Uważam za przesadę twierdzenie, że kryzys w Ukrainie zmienił wszystko dla NATO. To prawda, że niektórzy członkowie Paktu chcą poświęcenia większej uwagi kwestii samoobrony. NATO ma tu do spełnienia ważną i trudną rolę – wysłać sygnał jasnego, niepodlegającego dyskusji wsparcia dla swych członków, jednocześnie nie podążając drogą eskalacji problemów. Jako że polityczne rozwiązanie kwestii konfliktu ukraińskiego wydaje się kluczowe, to nie NATO będzie tu grało pierwsze skrzypce.

Tony Clarke: NATO to instytucja opierająca się na komponencie militarnym, co prowadzi raczej do wstrzymywania konfliktów niż do budowania pokoju. Nie jest zatem najlepszym mechanizmem do utrzymywania pokoju na świecie. Zdecydowalibyśmy się na jednostronne wyjście z NATO – Zieloni Anglii i Walii nie widzą szans na pozytywne zaangażowanie się Wielkiej Brytanii w ten sojusz. Skończylibyśmy również ze „specjalnymi stosunkami” między naszym krajem a Stanami Zjednoczonymi.

Najlepszym istniejącym forum do utrwalania pokoju w Europie wydaje nam się OBWE, które potrzebuje do skutecznego działania przetransferowania środków, trafiających dziś do NATO czy na budowę wymiaru obronnego UE.

Noël Mamère: Problem NATO polega w jego legitymizacji oraz założonych celach. Od czasu zakończenia zimnej wojny sojusz ten poszukiwał dla siebie celu – także celu rozumianego jako wróg. Zmienił się on w zbrojne ramię świata zachodniego – a w szczególności USA – w Europie oraz innych częściach świata. Żywi się niezdolnością Unii Europejskiej do utworzenia wspólnej, spójnej polityki bezpieczeństwa.

W przypadku Ukrainy uniemożliwia nam to przyjęcie roli politycznego mediatora z Rosją – każdą tego typu próbę widzi ona jako działanie fasadowe, mające umożliwić marginalizację Moskwy przez USA. NATO zmieniło się w polityczny problem dla Europy.

Jak powinna wyglądać europejska polityka obronna? Czy Wasze kraje mogłyby być jej filarem?

Tony Clarke: Ryzyko inwazji kogokolwiek na Wielką Brytanię jest dziś niewielkie czy wręcz żadne. Przywiązanie do liczebnej armii, wielkiej floty wojennej, olbrzymich ilości myśliwców czy drogiego systemy obrony antyrakietowej wydaje się zatem zbędne. Jakiekolwiek ryzyko tego typu jest tak odległe, że przygotowanie zbrojne kraju byłoby możliwe na długo przed jakąkolwiek inwazją.

Niepotrzebna, agresywna koncepcja odstraszania nuklearnego (z ubocznymi skutkami w rodzaju niebezpieczeństw radzenia sobie z substancjami radioaktywnymi) jest dziś nieaktualna. Priorytetem zielonego rządu w Wielkiej Brytanii byłoby zatem rozbrojenie nuklearne. Uważam, że uznanie się za filar unijnej polityki bezpieczeństwa przez jakikolwiek europejski rząd to niezdrowy pomysł.

Noël Mamère: Nie ma czegoś takiego jak wspólna, europejska polityka bezpieczeństwa – zarówno w kwestii możliwości interwencji zbrojnej (akcji naziemnej na obszarze toczącego się konfliktu), jak i wspólnego potencjału przemysłu zbrojnego.

Francja powinna domagać się „obronnej strefy euro”, złożonej z rdzenia państw Unii (np. Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Polski i Włoch), które uwspólniłyby swoje zasoby – w tym te finansowe – co doprowadziłoby do utworzenia wspólnej przestrzeni obronnej. Wszystko rozbija się o polityczną wolę.

W wypadku Republiki Środkowej Afryki czy Mali mogliśmy zauważyć, jak skłonne do sprzymierzenia się z Francją kraje niechętne były przekraczaniu granic suwerenności państwa narodowego.

Co powinno się zrobić z przemysłem zbrojeniowym w Waszych krajach? Czy należy go zachować?

Omid Nouripour: Jako Zieloni chcemy, by eksport broni był bardziej przejrzysty, a społeczeństwo I parlament mocno zaangażowały się w proces decyzyjny. Europa przez lata wydawała mniej na broń – wspieramy dzielenie się zasobami zbrojnymi, co doprowadzi do dalszych oszczędności w ramach NATO i UE.

Zbrojeniówka, przy wsparciu kolejnych konseratywno-liberalnych oraz konserwatywno-socjaldemokratycznych rządów, zareagowała na ten trend poszukiwaniem nowych rynków zbytu poza granicami kraju, eksportując broń do autorytarnych reżimów, które nie zachowują standardów praw człowieka – np. do Egiptu czy Arabii Saudyjskiej. Eksport broni w tym kierunku nie powinien być powodem do dumy dla niemieckiej polityki.

Tony Clarke: Zieloni Anglii i Walii chcą wykorzystania zasobów finansowych, naukowych oraz technologicznych używanych obecnie do wspierania wyścigu zbrojeń do celów pokojowych. Można wyobrazić sobie wykorzystanie zasobów i umiejętności wykorzystywanych dziś w zbrojeniówce do tworzenia nowych miejsc pracy i działań społecznie użytecznych.

Taka transformacja uwolniłaby również zasoby naukowy oraz inwestowany w branżę kapitał. Nowe przemysły energetyki odnawialnej mogłyby np. powstawać na tych samych obszarach co dzisiejszy przemysł zbrojeniowy – przemysł stoczniowy przerzuciłby się na wykorzystanie energii fal morskich a lotniczy – produkcje komponentów do energetyki wiatrowej.

Jeśli jednak akceptujemy zbrojne narzędzia samoobrony czy zaprowadzania pokoju na obszarach konfliktowych musimy zaakceptować istnienie przemysłu zbrojeniowego. Choć w wypadku powstania zielonego rządu nie tworzylibyśmy broni masowej zagłady, na pewno utrzyma się umiarkowane zapotrzebowanie na sprzęt konwencjonalny. Nie będziemy wspierać zbrojeniówki za wszelką cenę.

Sprzedaż broni do innych krajów będzie poddana ścisłej kontroli za pomocą systemu licencji. Eksportowany sprzęt będzie mógł mieć wyłącznie charakter obronny albo zastrzeżony do wykorzystania do użycia w zaakceptowanych przez ONZ bądź regionalne organizacje bezpieczeństwa misjach międzynarodowych.

Proponowany system licencyjny uwzględniać będzie kryteria społeczne, prawa człowieka oraz kwestie stabilności regionalnej. Eksport będzie wstrzymany do momentu, aż udowodnione będzie spełnienie wszystkich wspomnianych kryteriów.

Unia Europejska i jej państwa członkowskie są wśród największych dawców pomocy międzynarodowej. Czy Europa robi dostatecznie dużo w tej kwestii?

Tony Clarke: Nie. Pomoc często realizowana jest w paternalistyczny sposób, noszący znamiona kolonizacji ekonomicznej. Zamiast służyć zaspokajaniu potrzeb ubogich w krajach klepiących biedę używana jest przez darczyńców do promowania założonych przez siebie celów politycznych, gospodarczych czy militarnych.

Historia stawiania warunków dla otrzymania pomocy rozwojowej, realizowanej w ramach konsensusu waszyngtońskiego i po-waszyngtońskiego jest katastrofalna. W niektórych wypadkach prowadziła ona do zniszczenia rodzących się gałęzi lokalnego przemysłu, usług publicznych, środowiska oraz biedy milionów ludzi.

Panoszenie się darczyńców, z których każdy kieruje się swoimi interesami, przyczyniło się do ograniczenia koordynacji, zmniejszenia przejrzystości, upolitycznienia pomocy, zwiększenia ryzyka korupcji oraz przerzucenia ciężarów biurokratycznych na otrzymujące ją państwa. Rzadko kiedy mamy do czynienia z realną partycypacja społeczności lokalnych, nie mówiąc już o kontroli nad wydawaniem wsparcia.

Choć kwestie stabilności stały się niezwykle istotne w retoryce pomocy rozwojowej, najczęściej ograniczają się one do idei trwałego wzrostu gospodarczego. Bieda rozpatrywana jest wyłącznie w kontekście dochodów, co uniemożliwia skuteczną realizację zasad równości czy dbałość o stan środowiska, o uwzględnianiu ograniczeń ekologicznych nie wspominając.

Na szczeblu unijnym działalibyśmy na rzecz tego, by w ciągu najbliższych 10 lat państwa członkowskie przeznaczały na pomoc rozwojową 1% swojego PKB. Pomoc w wypadku klęsk żywiołowych czy umarzanie długów powinny być realizowane dodatkowo zamiast być wliczane do powyższej sumy.

Omid Nouripour: Widać wyraźnie, że problem z pomocą rozwojową nie wynika z jej skali, ale (braku) koordynacji między poszczególnymi krajami. Większe państwa członkowskie mają dedykowane jej ministerstwa i agencje, kierujące się często odmiennymi filozofiami działania oraz priorytetami.

UE ma swoje własne programy. Dla ludzi na obszarach, do których trafia pomoc, wydaje się to niezrozumiałe – często niestety jest również przeciwskuteczne. Unijne „wspólne programowanie” to dobry fundament, ale póki co nie wykorzystywano je zbyt często – a przecież szczególnie dla mniejszych krajów to dobre narzędzie udziału pomocy rozwojowej.

Noël Mamère: Nie wszystko sprowadza się do pieniędzy. Podam inny przykład na to, jak różnią się podejścia poszczególnych krajów. Europa nie ma pełnowartościowej agencji rozwojowej, która mogłaby skoordynować wszystkie wysiłki. W efekcie mamy do czynienia z podziałem geograficznym – np. wspieraniem krajów frankofońskich przez Francję.

To prawda, że publiczna pomoc rozwojowa nigdy nie osiągnęła skali, jakiej domagano się w Milenijnych Celach Rozwoju. Prawdziwy problem leży jednak gdzie indziej – w relacjach, w jakie wchodzimy z krajami Globalnego Południa. Mamy do czynienia z narastającą nierównością strukturalną, wynikłą z naszej Wspólnej Polityki Rolnej i relacji z krajami z rejonu Karaibów, Pacyfiku oraz Afryki, z których kraje te nie za bardzo korzystają.

Podstawowym celem europejskiej polityki rozwojowej powinno być takie jej funkcjonowanie, by pomoc trafiała tam, gdzie jest najbardziej potrzebna – np. do najgorzej sytuowanych.

W jaki sposób obecność Wielkiej Brytanii i Francji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w charakterze stałych jej członków pomaga w rozwiązywaniu konfliktów? Czy nie czas zastąpić je miejscem dla Unii Europejskiej?

Noël Mamère: ONZ jest jedyną organizacją międzynarodową, która może wnieść swój wkład w stabilizację i pokój na świecie. Jej struktura jest jednak niestety niedostosowana do dzisiejszych wyzwań. Stworzona pod koniec II wojny światowej, działająca w świecie zimnej wojny, nie jest w stanie w odpowiedni sposób realizować oczekiwań państw, które były niegdyś koloniami. Potrzebuje gruntownych zmian.

Unia Europejska powinna mieć 1-2 stałe miejsca przy stole Rady Bezpieczeństwa w miejsce Wielkiej Brytanii i Francji. Reprezentowane przy nim powinny być również wszelkie inne organizacje regionalne, jak np. Unia Afrykańska, ASEAN, ALBA czy Liga Arabska.

Tony Clarke: ONZ opiera się na zasadzie suwerenności narodowej. Choć widzimy, że to stara koncepcja niezależności i że państwo narodowe ma swoje problemy oraz ograniczenia, jej podmywanie niesie ze sobą zagrożenie łatwego przyzwalania na międzynarodową interwencję, która ani nie ma charakteru obronnego, ani o nią nie proszono. Podmywanie zasady suwerenności narodowej w Karcie ONZ musi być zatem niezwykle ostrożne i stosowane w ściśle określonych wypadkach, jak np. przeciwdziałanie ludobójstwu.

Aktualna struktura Rady Bezpieczeństwa ze stałymi miejscami dla Francji, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Rosji i Chin jest niedemokratyczna, a ich prawo weta uniemożliwia jej skuteczne działanie.

Stałe miejsca w Radzie Bezpieczeństwa powinny zostać zniesione. Wszystkie państwa powinny mieć swoją kolej na zasiadanie w tym ciele. Kontynenty powinny być w niej reprezentowane proporcjonalnie do ich populacji, a decyzje podejmowane większością 2/3 głosów.

Wobec braku proponowanej przez nas reformy zadowolilibyśmy się wybieraniem danego państwa do RB większością 2/3 głosów Zgromadzenia Ogólnego oraz regionalnych ciał ONZ.

Jak społeczność międzynarodowa powinna postępować w wypadku Afganistanu?

Tony Clarke: Nie powinna była w ogóle tam interweniować! Ośrodki wojskowe ostrzegały, że wojny w tym kraju nie da się wygrać. Ma ona destabilizujący wpływ nie tylko na ten kraj, lecz również na Pakistan, grożąc wręcz rozpadem tego drugiego kraju. Pochłonęła ona życia brytyjskich żołnierzy oraz zasoby, które rząd mógłby przeznaczyć na tworzenie miejsc pracy, ochronę zdrowia czy edukację. Kontynuowanie logiki zachodnich interwencji zwiększa ryzyko ataków terrorystycznych oraz wpływa na wzmożenie fali uchodźczyń i uchodźców, uciekających przed wojną i prześladowaniami.

Potrzeba nam nowego, regionalnego porozumienia pokojowego – bez współpracy z lokalnymi graczami nie będzie możliwe zaprowadzenie pokoju oraz sprawnej administracji. Dzięki wsparciu UE, ONZ i innych ciał międzynarodowych powinniśmy kontynuować dawanie pomocy rozwojowej Afganistanowi. Ochrona praw kobiet i mniejszości, przestrzeganie praw człowieka muszą być fundamentami każdego przyszłego porozumienia z regionalnymi potęgami, ONZ oraz ludnością tego kraju.

Priorytetem musi również stać się rozwiązanie kwestii afgańskich uchodźców w sąsiednich krajach – ich ponowne zamieszkanie w kraju oraz wsparcie humanitarne.

Noël Mamère: Afganistan jest dobrym przykładem politycznej klapy. Talibowie na nowo okupują spore kawałki kraju i stoją u wrót Kabulu. Korupcja i handel narkotykami to powszechne zjawiska. Lokalni watażkowie są potężni jak nigdy.

Koalicja poniosła klęskę, ponieważ nie doceniła znaczenia pakistańskich wpływów w Afganistanie, nie była w stanie zaproponować wiarygodnego projektu odbudowy kraju w innym niż militarny zakresie. Pozostaje nam zaangażować w proces stabilizacji cały region i pamiętać o tym, że zaangażowanie to musi mieć długofalowy charakter.

Omid Nouripour: Z Afganistanu powinniśmy wynieść ważną lekcję – konieczności wejścia w dialog z lokalnymi społecznościami. Największą klęską misji w tym kraju były realizowane bez przekonania i odpowiednich środków finansowych wysiłki na rzecz wzmocnienia sił policyjnych, rządów prawa oraz tworzenia miejsc pracy. Nauczyliśmy też, że trzeba mieć poparcie obywatelek i obywateli Niemiec.

Polityka zagraniczna będzie skuteczna tylko wtedy, kiedy cieszyć się będzie społecznym poparciem, zaprezentuje się jej główne założenia oraz będzie się ją oceniać na bazie podjętych zobowiązań i ich skuteczności.

Jest również kluczowe, by nowy rząd oferował mieszkającym w Afganistanie szansę na lepsze życie. Oznacza to nie tylko poprawę sytuacji ekonomicznej, ale również – w zgodzie z obietnicami prezydenta Ashrafa Ghaniego – walkę z korupcją i łamaniem praw człowieka. Mamy tam młode, pełne nadziei pokolenie, które musimy wspierać.

Dotyczy to zresztą całej społeczności międzynarodowej. Musi ona pokazać, że można na niej polegać co do jej zaangażowania w Afganistanie – tak politycznego, jak i militarnego. Ktokolwiek zaangażuje się w ten proces musi być w stanie domagać się reform ze strony afgańskiego rządu.

W Afganistanie (Pakistanie, Jemenie itd.) media odnotowują dużą ilość ataków z wykorzystaniem dronów. Bezzałogowe pojazdy cenione są ze względu na precyzję działań – skłaniają jednak do zadania kilku pytań w kontekście prawa międzynarodowego. Jak wygląda zielone stanowisko w tej sprawie? Czy są jakieś alternatywy dla dronów, jeśli chodzi o likwidowanie zagrożeń dla bezpieczeństwa Europy, które nie zagraża cywilom i żołnierzom?

Omid Nouripour: Zieloni od zawsze potępiali bezprawne wykorzystywanie dronów – i będą to robić nadal. Stanowi ona złamanie prawa międzynarodowego. Krzywdzi niewinnych ludzi. Nie pomoże też w walce z terroryzmem. Skutkuje radykalizacją I daje bodziec do włączania się w działania organizacji terrorystycznych.

Tony Clarke: Zieloni Anglii i Walii nie przygotowali osobnego stanowiska w kwestii dronów – poza ogólnymi stwierdzeniami, dotyczącymi użycia podobnych technologii na polu walki. Uważamy jednak, że tak jak inne narzędzia tego typu drony nie mogą być używane w efektywny sposób bez sprowadzania istotnego ryzyka śmierci bądź poważnych obrażeń wśród ludności cywilnej tak w trakcie, jak i po zakończeniu konfliktu.

Akceptując fakt, że broń tego typu może być precyzyjna przy podejmowanym ataku nie jesteśmy przekonani co do tego, że jej wdrażanie na polu bitwy jest dobrym pomysłem, zgadzając się z wątpliwościami, dotyczącymi ich bezprawnego używania.

Noël Mamère: Wierzę w potrzebę międzynarodowej konwencji w sprawie używania dronów do celów wojskowych. Poszedłbym nawet w stronę ich całkowitego zakazania i uznania ich użycia za akt piractwa. Drony używane są bez jakiejkolwiek kontroli instytucji międzynarodowych do eliminowania ludzi wciągniętych na listy, skompilowane bez jakichkolwiek podstaw prawnych.

Rozwiązanie nie może mieć wyłącznie technicznego charakteru. Ataki dronów nie wykończyły dżihadystów. Najpierw musimy usunąć przyczyny terroryzmu – odciąć organizacje tego typu od źródeł finansowania oraz wspierać walkę z nim w miejscach takich jak Kobane.

Peace, Love and Intervention
Peace, Love and Intervention

The 10th edition of the Green European Journal seeks to identify what makes the Green approach to foreign affairs distinctive, and asks whether ideals of peaceful resolution can stand up against the reality of a world ridden with complexity and conflict.