Pacyfistyczne wartości, jakim hołdują partie ekopolityczne, mogą czasem zderzać się z pilnymi potrzebami społeczności zagrożonych poważną, nieuchronną przemocą – np. gdy sprzeciwiają się one dostawom broni, które pomogłyby owym społecznościom się bronić. W takich sytuacjach od odpowiedzi społeczności międzynarodowej wobec tego zagrożenia zależy wiele ludzkich istnień. Zieloni muszą być gotowi na to, by na takie wyzwania udzielać prawidłowych odpowiedzi.

Nie jest to jedyny problem w polityce międzynarodowej, przy okazji którego zielone podejście bywa niedostatecznie dopracowane. Poniżej postaram się opisać dwa przykłady pokazujące, że Zieloni nadal napotykają na poważne problemy, próbując spójnie połączyć teorię z praktyką.

Problem ten objawia się z całą mocą w polityce sąsiedztwa Unii Europejskiej oraz w próbach ustabilizowania sytuacji w trakcie konfliktów zbrojnych. Nie są to trywialne sprawy. Dotykają one bowiem sedna polityki międzynarodowej oraz bezpieczeństwa. Zieloni muszą na nie jak najszybciej znaleźć przekonujące odpowiedzi.

Zielone dylematy

Korzenie zielonej wizji polityki zagranicznej możemy znaleźć w dwóch, zupełnie różnych szkołach teoretycznych. Z jednej strony widać w niej wpływy teorii marksistowskiej oraz teorii krytycznych, z drugiej zaś – liberalnej szkoły instytucjonalnej. Antagonizm, jaki pojawia się między tymi dwoma podejściami, pozwala nam zrozumieć źródła aktualnego impastu w zielonej wizji polityki zagranicznej.

Autorzy mający krytyczne podejście do globalizacji wywodzą wszystkie konflikty z globalnych nierówności, reprodukowanych i pogłębianych przez system, w którym przyszło nam żyć. Wiele zielonych polityków oraz aktywistek zgadza się z tą opinią – najczęściej mają zresztą rację, tyle że zamiast poszukiwać pomysłów na rozwiązanie problemów skupiają się wyłącznie na analizowaniu ich przyczyn. Podejście to ma swoje zalety – wspomniane teorie są nam niezbędne do stworzenia na dłuższą metę bardziej sprawiedliwego świata. Nie mają jednak zbyt wiele do powiedzenia na temat aktualnych kryzysów i minimalizowania związanych z nimi aktualnych zagrożeń.

Jeśli zatem chodzi o obecne zagrożenia, Zieloni zmuszeni są do odwoływania się do liberalnej teorii instytucjonalnej. Jej zwolenniczki i zwolennicy myślą w kategoriach rozwiązań wielostronnych na bazie norm i reguł takich organizacji międzynarodowych jak Unia Europejska, ONZ czy NATO. Instytucje te miałyby być odpowiednie do podejmowania adekwatnych decyzji, trzymając w ryzach ambicje wielkich mocarstw.

Formacje ekopolityczne, chcące proponować skuteczne rozwiązania dla konfliktów międzynarodowych, powinny zatem myśleć w kategoriach silniejszej UE.

Jest to szczególnie ważne w wypadku konfliktów u naszych granic, jak również globalnych wyzwań zbyt dużych, by mogła sobie z nimi poradzić siła dyplomatyczna czy militarna jakiegokolwiek pojedynczego państwa członkowskiego. Dlatego właśnie widzimy ich współpracę w obrębie Unii albo Rady Europy.

Jakie konkretne kroki?

Ostatnie kilka lat spędziłem jako nauczyciel akademicki. Wymagało to ode mnie innego spojrzenia na stojące przed nami wyzwania niż dziś, kiedy jestem eurodeputowanym. Jako analityk miałem luksus podejmowania decyzji wtedy, kiedy miałem wszystkie niezbędne do tego informacje. W parlamencie (w tym także w Parlamencie Europejskim) nie zawsze jest to możliwe.

Polityka wiąże się z mniejszą dozą informacji i większą – niepewności. Właśnie dlatego jest szczególnie ważne, by Zieloni zgodzili się ze sobą co do sposobów, w jakie odwołują się do bliskich sobie wartości i zauważyli, że ochrona zagrożonych społeczności wymaga szybkich reakcji. Jedynie w ten sposób możemy sprawić, że będziemy działać nie jak hazardziści, lecz jako odpowiedzialni decydenci.

Kiedy już dojdzie do uzgodnienia pewnej podstawy, możemy spodziewać się również lepszych debat parlamentarnych. Wywodzę się z kultury politycznej, w której nie ma zwyczaju poszukiwania kompromisu. Obecny węgierski rząd, ale też i jego poprzednicy, opierali swoją politykę na konflikcie. Dla porównania warto odnotować, że Parlament Europejski jest znacznie bardziej nastawiony na współpracę i kompromis. Ten typ instytucji politycznej zbudowany jest na poszukiwaniu wspólnych mianowników jeszcze silniej niż parlamenty państw członkowskich.

Uczestnicy negocjacji z definicji nie dostają wszystkiego, czego chcą – w efekcie politycy zaczynają wierzyć, że są zmuszani do ciągłych poświęceń.

Uważam jednak że największe sukcesy, jakie udało mi się osiągnąć w swej karierze politycznej, były właśnie efektem kompromisu. Dowodem jest przyjęta w grudniu 2014 r. rezolucja Parlamentu Europejskiego w sprawie uznania państwa palestyńskiego. Uzyskała ona mocne poparcie ze strony PE – 498 europosłanek i europosłów (71% biorących udział w głosowaniu) z niemal wszystkich grup politycznych głosowało za ich przyjęciem.

Przed głosowaniem rzecz jasna doszło do szeregu kompromisów, prowadzących do znaczących zmian w tekście. Mimo to był on bliższy stanowisku Zielonych i większości partii lewicowych niż wszystkie dotychczasowe rezolucje. Pomimo mankamentów w treści jest to zatem spore osiągnięcie.

Zieloni uzyskali zapis, że uznanie państwa palestyńskiego nie będzie uzależnione od wyników rozmów pokojowych i że w tekście znajdzie się odniesienie do prawa Palestyńczyków do samostanowienia. Są to dwie kluczowe kwestie, które pomogłyby w znalezieniu pokojowego rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Debaty nad tekstem i wyniki głosowania pokazują, że choć Zieloni nie mają dziś w UE żadnego ministra spraw zagranicznych, mogą wywierać wpływ na kształt unijnej polityki zagranicznej. Nie mogą sobie zatem pozwolić na brak odpowiedzi na globalne problemy.

Jak czynić pokój?

Od wczesnych lat 90. XX w. wewnątrz europejskiego ruchu ekopolitycznego toczyły się debaty na temat konfliktów zbrojnych oraz procesów pokojowych. Stworzenie spójnej polityki na rzecz pokoju nadal pozostaje jednak wyzwaniem. Potrzeba nam znacznie bardziej konkretnych pomysłów na sytuacje, pokazujące ograniczenia tradycyjnego myślenia pacyfistycznego w sytuacjach zagrożenia humanitarnego czy łamania praw człowieka.

Ograniczenia te są widoczne w wypadku ofensywy Państwa Islamskiego. Kiedy fundamentaliści dotarli w 2014 r. do obszarów kontrolowanych przez Kurdów, społeczność międzynarodowa stanęła przed istotnym dylematem. Tradycyjną zieloną odpowiedzią byłoby wysłanie pomocy potrzebującym. Kurdowie tymczasem jasno dali do zrozumienia, że potrzebują czegoś więcej – jako że znaleźli się w sytuacji konfrontacji militarnej, domagali się broni. Butelki z wodą nie pomogłyby im w obronie przed ISIS.

To poważny dylemat dla pacyfistek i pacyfistów. Zieloni jeszcze w latach 70. XX w. uznali, że nie należy wysyłać broni w rejony konfliktów zbrojnych. Wielu z nich nadal trzyma się tej zasady.

Od czasu konferencji niemieckich Zielonych w Bielefeld w roku 1999, kiedy to większość osób w niej uczestniczących opowiedziało się za udziałem w dowodzonej przez NATO misji w Serbii, mającej przeciwdziałać ludobójstwu w Kosowie, większa część bazy członkowskiej przyznała, że istnieją powody dla przeprowadzania interwencji wyprzedzających, nawet jeśli będą one miały charakter militarny. Obecne konflikty zbrojne są jednak bardziej skomplikowane niż w minionych dekadach – konsensus w tej kwestii nie pomaga więc tak bardzo. Rosnąca liczba aktorów niepaństwowych zaciera granice między konfliktami, wymagającymi jedynie interwencji humanitarnej a tymi, w którym potrzebna jest interwencja zbrojna. Zieloni pozostają więc z nierozwiązanymi pytaniami. Jeśli wyślemy siły pokojowe, to jaki powinien być ich mandat? Jakie damy im uzbrojenie? Czy powinny móc się nim posługiwać – a jeśli tak, to w jakich okolicznościach? Czy powinny chronić określonego terytorium z równą zaciętością, co „zwykłe” siły zbrojne?

Państwo Islamskie (choć nazwa mogłaby sugerować coś innego) jest grupką islamistów, nie zaś tradycyjnym podmiotem polityki międzynarodowej. W przypadku Kosowa sytuacja była inna – państwa zachodnie miały wówczas szanse użycia tradycyjnych kanałów dyplomatycznych przed podjęciem decyzji o interwencji zbrojnej.

W przypadku aktorów takich jak Państwo Islamskie nie mamy co liczyć na rozwiązanie dyplomatyczne, interwencja nie jest zaś ostatnim krokiem – staje się krokiem jedynym. Wartości pacyfistyczne ustępują pola innej zasadzie etycznej – ochronie zagrożonych społeczności.

Choć podejście to może wyglądać na oczywiste, nie dojdziemy do niego za pomocą zestawu reguł, którymi posługiwaliśmy się do tej pory. Nie możemy określić, w jakich sytuacjach możemy odstąpić od pacyfistycznych pryncypiów, nie wiemy bowiem, jak kolejne konflikty różnić się będą od poprzednich. Jedyne, co możemy robić, to poszukiwać najszybciej, jak to tylko możliwe, rozwiązania politycznego, gwarantującego ochronę zagrożonych społeczności.

Ruiny polityki sąsiedztwa

Kolejne poważne problemy generuje unijna polityka sąsiedzka, której nie udało się za pomocą dostępnych środków osiągnąć zbyt wielu założonych celów. Chociaż UE przeznacza na nią spore środki, niewiele jest dowodów na to, by przyczyniała się do znaczącego wzrostu dobrobytu, bezpieczeństwa i stabilności u naszych sąsiadów.

Spośród szóstki naszych wschodnich sąsiadów jedynie trójka – Ukraina, Gruzja i Mołdawia – podpisały z Unią umowę stowarzyszeniową, podczas gdy pozostała trójka w najlepszym wypadku robi z nami interesy. Inne formy współpracy wydają się jednak mało prawdopodobne.

Poprawa tego stanu rzeczy powinna być dla Zielonych niezwykle ważna. Do tej pory liczyliśmy na to, że obietnica członkostwa w UE stworzy ze wspomnianymi krajami rodzaj partnerstwa, który skutkował będzie reformami oraz wzrostem dobrobytu. Wygląda jednak na to, że ta część projektu została odsunięta w odległą przyszłość i mogła tym samym utracić polityczne znaczenie.

Zieloni oraz inne grupy polityczne – jeśli chcą rozwiązać ten problem – muszą rozważyć, czy ma sens rozpoczynanie z tymi krajami negocjacji na temat członkostwa i czy UE może zaproponować im co najmniej jakąś formę statusu przejściowego. Statusu, w którym dane kraje nie oczekują na członkostwo, ale nadal mogą cieszyć się zaletami partnerstwa z Unią.

Ograniczenia wolnego handlu

Istnieje jeszcze jeden problem z unijną polityką sąsiedztwa. Większość formacji ekopolitycznych wyraża spore zastrzeżenia co do obecnych zasad prowadzenia handlu międzynarodowego, skutkujących nie tylko korzyściami, ale i zagrożeniami. Wolny handel tworzy warunki, które mogą szkodzić lokalnym społecznościom, ich kondycji ekonomicznej, a nawet gospodarkom całych państw. Zieloni na szczeblu globalnym mają poważne propozycje uzdrowienia sytuacji – gdy jednak schodzimy na poziom europejski, okazuje się, że zdarza nam się unikać pytania o to, czy wolny handel przynosi korzyści krajom, którym UE go proponuje.

Na poziomie regionalnym Zielonym zdarza się zachowywać, jakby nie dało się wdrażać pryncypiów ze szczebla globalnego. Oczywiście współpraca z naszymi sąsiadami bez komponentu handlowego jest niewyobrażalna, zatem jej orędownicy z jednej strony podkreślają jej polityczną wartość, która ma z nawiązką rekompensować ewentualne trudności gospodarcze, z drugiej zaś dowodzą, że mają one przejściowy charakter, a wolny handel na dłuższą metę przyczyni się do wzrostu gospodarczego.

W teorii może to brzmieć dobrze, gdy jednak spojrzymy na nowe kraje członkowskie Unii szybko przekonamy się, że nawet i one nie zdołały do końca otrząsnąć się ze skutków zniknięcia sporej części ich bazy przemysłowej i związanego z tym faktem wzrostu bezrobocia. Pomimo faktu, że wsparte zostały unijnymi funduszami strukturalnymi i spójności.

Sytuacja może być jeszcze gorsza, jeśli chodzi o sąsiadów Unii. Kiedy partnerstwo opiera się wyłącznie na handlu, może to oznaczać dla nich poważne problemy. Jeśli nie towarzyszy mu obietnica przyszłego członkostwa (albo chociaż ściślejszej współpracy), olbrzymie problemy społeczne i nierówności regionalne mogą nie zostać odpowiednio zrekompensowane. W takiej sytuacji trudno myśleć o stabilności i dobrobycie, które nigdy nie nastaną. Jeśli nawet Zielonym nie uda się dostrzec tego problemu, wtedy mało prawdopodobne, by zajął się nim Parlament Europejski.

Jeśli jednak przeprowadzimy konstruktywną debatę na ten temat, która zakończy się propozycją niezbędnych do zrealizowania postulatów, będziemy mogli stworzyć w obrębie UE efektywne narzędzia, przydatne w rozwiązywaniu globalnych dylematów.

Peace, Love and Intervention
Peace, Love and Intervention

The 10th edition of the Green European Journal seeks to identify what makes the Green approach to foreign affairs distinctive, and asks whether ideals of peaceful resolution can stand up against the reality of a world ridden with complexity and conflict.