Granice państwowe przecinają dziś oceany, dzieląc je niczym lądy. Globalizacja daje nam jednak szansę na nowe sposoby myślenia, wykraczające poza tradycyjne podejście do suwerenności terytorialnej. Powinniśmy zatem popatrzeć się na nie w nowym świetle – jako wspólne dobro i… osobny naród.

“Morze jest wielkim zbiornikiem Natury. Można by rzecz, że od niego zaczął się świat – kto wie, czy na nim się nie skończy? To w nim znajdujemy najwyższy stopień spokoju. Morza nie należą do despotów. Na ich powierzchni ludzie nadal mogą egzekwować niesprawiedliwe prawa, walczyć, rozrywać się na strzępy i doświadczać ziemskich koszmarów. Ale już trzydzieści stóp pod powierzchnią ich panowanie się kończy, ich wpływ gaśnie, a potęga – znika. Ach, Sir, życie – życie w samym sercu wód! Tylko tam niepodległość! Tam nie uznaję żadnych panów! To tam jestem wolny!” – Juliusz Verne, 20.000 mil podmorskiej żeglugi, 1869.

Nowe przestrzenie, nowe granice

Ziemię pokrywa 5 oceanów, zajmujących 71% jej powierzchni – obszar 361 milionów kilometrów kwadratowych. Po II wojnie światowej zasada wolności mórz została stanęła przed niemałymi wyzwaniami, związanymi np. z rozwojem przemysłowego rybołówstwa oraz eksploatacją paliw kopalnych.

Stosowne regulacje zostały skodyfikowane podczas konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie prawa morza, która odbyła się w Montego Bay w roku 1982. Pozwoliła ona państwom na realizacje swoich uprawnień na otwartych akwenach wodnych.

Mogą one przywłaszczać sobie tego typu przestrzenie za pośrednictwem Wyłącznych Stref Ekonomicznych, jak również poszerzać ich obszar aż do 200 mil morskich (ok. 370 kilometrów) poza szelf kontynentalny, mogąc sięgać nawet 350 mil (ok. 650 km) od brzegu.

Strefy te poszatkowały oceny, pokrywając już 1/3 ich powierzchni.

Wewnątrz nich oraz poszerzonego obszaru szelfu kontynentalnego państwa z dostępem do morza mają wyłączne prawa do ich eksploracji i wykorzystywania w celach ekonomicznych. Wydają one koncesje wydobywcze poszczególnym przedsiębiorstwom, co wiąże się z rosnącą presją na łowiska ryb oraz na surowce naturalne, zlokalizowane pod dnem.

Morza i oceany stały się niepostrzeżenie nowym frontem globalnego wyścigu o zasoby paliw kopalnych, który do tej pory toczył się głównie na lądzie.

1/3 obecnego wydobycia węglowodorów (ropy naftowej, gazu ziemnego) odbywa się obecnie w akwenach wodnych.

W wypadku koncernu Total wskaźnik ten wynosi aż 78%, z czego 30% wydobywanych jest na głębokości większej niż 1.000 metrów). Pod wodą ukrytych ma być od 20 do 30% globalnych rezerw tych surowców. Drogą wodną realizowane jest około 90% handlu międzynarodowego. 1/3 globalnego ruchu morskiego generuje transport związany z sektorem energetycznym.

95% światowej komunikacji (od internetu, poprzez rozmowy telefoniczne, aż po przepływy finansowe) odbywa się za pomocą podwodnych kabli. „Globalizację myli się zatem często z „upłynnieniem” świata”.

Europa, jeśli brać pod uwagę tylko Unię Europejską, jest niewielkim kontynentem – kiedy jednak patrzymy się na nią wraz z należącymi do niej Wyłącznymi Strefami Ekonomicznymi wraca do rangi globalnego imperium, którym była za swych kolonialnych czasów. Jej powierzchnia rośnie wówczas do 25,6 milionów kilometrów kwadratowych.

Obszary uważane za własne przez państwa członkowskie leżą głównie poza obszarem samej UE. Kolonialna przeszłość „Starego Kontynentu” zostaje wskrzeszona przez nowe terytoria oraz czekające na przejęcie surowce. Europa ma szansę odegrać istotną rolę w globalnym zarządzaniu akwenami wodnymi.

Francja, druga po Stanach Zjednoczonych największa potęga morska ma pod swoją kontrolą 11 milionów kilometrów kwadratowych Wyłącznych Stref Ekonomicznych, z czego ponad 95% leży przy jej terytoriach zamorskich.

Wyspy stają się kluczowymi punktami w procesie ogłaszania za swoje przestrzeni wodnych oraz znajdujących się na ich terenie surowców.

Globalna obecność Francji wiąże się z dużą ilością granic morskich – a konkretnie 39 ich odcinków, które dzieli z 30 różnymi krajami. Aż 34 z nich mieści się poza kontynentalną Francją. Mnożenie się granic na morzu prowadzi do napięć, roszczeń i ich negocjowania. Zamorskie terytoria Francji, obejmujące ponad 95% należącej do tego kraju przestrzeni wodnej, okazują się szczególnie ważne z punktu widzenia gospodarki, energetyki oraz geopolityki.

Warto zauważyć, że zarówno Wielka Brytania, jak i Francja mają pod swym władaniem sporo Wyłącznych Stref Ekonomicznych, znajdujących się na obszarach uznanych przez Organizację Narodów Zjednoczonych za zdekolonizowane.

Choć nie brak analiz sugerujących, że “globalizacja” przyczyniła się do osłabienia państw narodowych (niezależnie od tego, czy z tego faktu się cieszą czy nad nim ubolewają) warto zauważyć, że nie przestały być one filarami system globalnego. Nie przestały również w jego wyniku być bezużyteczne.

Historyczny proces eksploracji i zdobywania kontroli nad terytorium, jego zasobami oraz populacją, który zaczął się jeszcze w Renesansie, wcale się nie skończył. Poza kontrolą tego czy innego państwa nadal pozostaje sporo terytorium. Granice państwowe przecinają oceany tak, jak i kontynenty. Mamy do czynienia z kolonizacją, która nie używa już tego tytułu.

Kolonizacja akwenów wodnych, realizowana głównie przez mające dostęp do morza kraje Globalnej Północy grozi pogłębieniem istniejących nierówności i może prowadzić do konfliktów.

Niemal 1/4 krajów świata nie ma dostępu do morza i musi negocjować dostęp do niego ze swoimi sąsiadami. Kraje te często są jednymi z najbiedniejszych, najsłabiej rozwiniętych gospodarczo na świecie. Los ten przypadł w udziale m.in. Boliwii, Paragwajowi oraz Republice Środkowej Afryki.

Konwencja Narodów Zjednoczonych dotycząca prawa morza pozwala najbogatszym krajom dzielić się oceanem i jego zasobami, jako że była ona pierwotnie zaprojektowana pod kątem wspieranie rozwoju krajów Globalnego Południa.

To tylko pozorny paradoks. Pozytywne efekty poszerzania granic na obszary wodne zwiększają bowiem również obszar wpływu wielkich firm wydobywczych, znajdujących się głównie w rękach państw już rozwiniętych.

Nowe granice wiążą się ze starymi nawykami. Skoro mają one oznaczać obszar suwerenności, to teren ten nie może znaleźć się w obrębie konkurencyjnego suwerena. Na tym polega ich ekonomiczna wyłączność.

Według Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) „produkcja ropy naftowej z już wykorzystywanych złóż, położonych na lądzie lub pod płytkimi wodami przybrzeżnymi spadnie między rokiem 2011 a 2035 o 2/3. Spadek ten, zdaniem IEA, może być zrekompensowany, ale tylko poprzez zastąpienie starych złóż nowymi – w Arktyce, pod głębokimi wodami oceanicznymi czy w formacjach łupkowych w Ameryce Północnej”.

Dyrektor do spraw publicznych w międzynarodowym koncernie Total, Hubert Loiseleur des Longchamps, podaje dwa powody, dla których oceany mogą stać się zarzewiem sporów o ropę i gaz. Pierwszym będzie wzrost zapotrzebowania, który może sięgnąć 50% w roku 2035. Drugi jest jednak jeszcze ważniejszy. Jak mówi: „granice polityczne nie odzwierciedlają naturalnych ograniczeń rezerw węglowodorów – to byłoby za proste!”.

Oceany i ich zasoby są dziś w samym sercu wyzwań ekologicznych, ekonomicznych, energetycznych i geopolitycznych w XXI wieku.

Obszary zapalne znajdziemy na całym świecie. Weźmy na przykład wschód Morza Śródziemnego – Izrael, Syria, Liban, Cypr, Turecka Republika Cypru Północnego oraz Autonomia Palestyńska uznają roszczą sobie prawa do złóż ropy i gazu, znajdujących się na tym samym terytorium.

Analogiczne roszczenia Londynu do wyłącznej strefy ekonomicznej wokół Falklandów (Malwinów) i jego zainteresowanie tamtejszymi zasobami wiązane są z nasileniem napięć między Zjednoczonym Królestwem a Argentyną.

Francja z kolei wdraża program EXTRAPLAC (uzasadnionego poszerzania szelfu kontynentalnego), realizowanego pod kierownictwem IFREMER (francuskiego instytutu badawczego, zajmującego się użytkowaniem zasobów oceanicznych), którego skutkiem było przejęcie obszaru wielkości 500 tysięcy kilometrów kwadratowych – olbrzymiego placu zabaw dla firm wydobywczych.

Stare, napędzane nacjonalizmem impulsy prowadzą do nowych form bitew o morza. Profesor Klare ubolewa nad tym stanem rzeczy. „We wszystkich tych sporach nacjonalizm miesza się z nieokiełznanym pędem do surowców energetycznych, przyczyniając się do wyścigu o ich przejęcie.

Zamiast patrzeć się na tę kwestię jako na problem, wymagający rozwiązań systemowych i strategii jego przezwyciężenia, wielkie mocarstwa mają tendencje do wspierania swoich sojuszników”.

Wspólny ocean – przestrzeń pokoju

Zawłaszczanie przestrzeni morskich oraz konkurowanie o zasoby oznacza, że kluczowa rola oceanów schodzi na drugi plan.

Tymczasem większość tlenu, którym oddychamy, pochodzi właśnie stamtąd.

Jest on również głównym regulatorem globalnego klimatu. Od początku lat 70. XX wieku oceny wchłonęły ponad 90% dodatkowego ciepła, związanego z nasilającym się efektem cieplarnianym, ograniczając wzrost temperatury powietrza kosztem nagrzewania się wody oraz rosnących jej poziomów.

Wchłonęły również 1/4 wyprodukowanego przez człowieka od roku 1750 dwutlenku węgla, co przyczyniło się do ich zakwaszenia. Gdyby wszystko to oceany z dnia na dzień wypuściły do atmosfery, jej temperatura wzrosłaby nawet o 20 stopni Celsjusza. Koniec dotychczasowego funkcjonowania oceanów byłby końcem świata, jaki znamy.

Ryzyko to było podnoszone przez szereg społeczności – w tym naukowców – domagających się pozostawienia w ziemi 80% zasobów paliw kopalnych w celu ograniczenia wzrostu globalnej temperatury i związaną z nim utratą bioróżnorodności, zagrażającej wyginięciem naszego gatunku już w okolicach roku 2100. Powstrzymanie aktualnego plądrowania i zawłaszczania mórz oraz oceanów staje się naglącą koniecznością moralną i sprawą przetrwania.

Musimy w tym celu przestać inwestować w sektor paliw kopalnych. Nie możemy już dłużej subsydiować przemysłu naftowego i gazowego, traktujących atmosferę i oceany niczym śmietniki. Musimy skończyć z naszą zależnością od ropy i przyspieszyć transformację energetyczną.

Nawet jednak rezygnacja z węglowodorów nie zapobiegnie zupełnie opisanej przez nas grabieży. Prywatyzacja oceanów pod przykrywką narodowej suwerenności uczyniła z nich ostatnią przestrzeń wyścigu o surowce.

Jedyną alternatywą dla tej prywatyzacji jest logika dóbr wspólnych.

Ich definicja, zaproponowana przez Dardota i Lavala jest następująca: „Dobra wspólne nie są towarami… Są zasadą polityczną, którą powinniśmy wykorzystać do ich budowy, ochrony i rozbudowy, umożliwiającej im dalsze życie”.

Dobra wspólne są zasobami, zarządzanymi za pomocą systemów prawnych, umożliwiających dzielenie się i zarządzanie zbiorowe. Musimy przestać myśleć o oceanach w kategoriach materialnych i przejść w stronę przestrzeni, wyłączonej z logiki eksploatacji.

Odpowiedzią na konflikty wokół zasobów – od wód Jordanu i Mekongu, poprzez surowce mineralne Europy Zachodniej, aż po Amazonię I ryby w Morzu Śródziemnym – może być jedynie współpraca.

Jeden naród na morzu

Logiczną kontynuacją tej myśli jest przyjęcie nadrzędnej roli dóbr wspólnych nad prawami do morza, posiadanymi przez poszczególne kraje.

Aby utrzymać pokój, musimy wyzbyć się kolonizatorskich nawyków, uznać ocean za wspólne dobro i przygotować ramy kolektywnego zarządzania oraz opartego na potrzebach systemu dostępu do znajdujących się tam zasobów. Są to również postulaty polityczne inicjatywy „narodu oceanicznego” – rozpoznanie w nim nowej narodowości, co uczyni z niego podmiot prawa międzynarodowego.

Powołując się na traktaty międzynarodowe „Obywatele narodu oceanicznego postulują systematyczne ściganie uszczuplania zasobów wodnych, działań – tak legalnych, jak i nielegalnych – generujących zanieczyszczenia oraz nielegalnej eksploracji jako przestępstw karnych”.

Założony pod koniec roku 2015, zainspirowany konferencją klimatyczną COP 21 w Paryżu ruch zdecydował się na nieoczywisty krok połączenia idei narodu i związanej z nią prywatnej kontroli z koncepcją dóbr wspólnych, która teoretycznie powinna ją wykluczać.

Jak, w globalnym ładzie charakteryzującym się rozdzielaniem narodów, można przeciwstawić się zachłannym dążeniom do zagarniania kolejnych terytoriów czy eksploatacji zasobów, będącej cechą państwa narodowego? Tworząc inny podmiot tego typu.

Zasada nieinterweniowania być może została zakwestionowana przez Lekarzy Bez Granic albo wywiady największych mocarstw, nadal jednak stanowi rdzeń ładu międzynarodowego. Uczynienie z oceanu przestrzeni narodowej suwerenności jest kreatywnym sposobem na zmierzenie się z absolutystycznymi wyobrażeniami na jej temat. Stanowi oceaniczną deklarację niepodległości.

Jako że ryby, delfiny czy rafy koralowe pozbawione są głosu, to do ludzi należy odpowiedzialność za ich potrzeby.

Popatrzenie na otwarte akweny wodne jako na jeden naród jest sposobem na to, by przezwyciężyć ograniczenia tej idei. To granica, która ma obalić wszelkie granice. Państwo, które wpływa na inne, a jednak pozbawione jest imperialistycznych tendencji.

Stworzenie państwa, które nie jest państwem może pokazać, że narody nie muszą mieć wyłącznej kontroli nad przestrzeniami, którymi zarządzają. Idea dóbr wspólnych niesie za sobą zasadę, że nie wszystko można posiadać.

Uczynienie z oceanu osobnego narodu przesuwa tę koncepcję jeszcze dalej, opierając się na założeniu, że każdy powinien brać udział w dyskusjach i podejmowaniu decyzji, a użytkowanie jest nadrzędne w stosunku do własności.

To z oceanów wywodzi się życie na Ziemi. Pierwotna zupa, która karmiła nas i pozwoliła nam rosnąć. Są naszą ojczyzną – naszą wspólną matką. Miejscem, w którym się narodziliśmy. Naszym natio.