Dzięki aktywności frakcji Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego w Parlamencie Europejskim poprzedniej kadencji udało się dokonać paru wyłomów w ortodoksyjnym podejściu do kwestii gospodarczych. Wciąż jednak grozi nam kolejny systemowy kryzys. Sektor finansowy wciąż szantażuje rządy i tradycyjne partie. Podatnicy wciąż płacą za błędy banków.

 

Zielony Magazyn Europejski: Czy pięć lat po wybuchu kryzysu finansowego Europa wdrożyła reformy które byłyby w stanie realnie pozwolić na uniknięcie kolejnego kryzysu systemu finansowego?

Philippe Lamberts: To raczej oczywiste, że nie jesteśmy w sytuacji, w której możemy spojrzeć obywatelom w oczy i powiedzieć, że od teraz idea uspołeczniania strat i prywatyzowania zysków należy definitywnie do przeszłości. Wciąż mamy do czynienia z instytucjami finansowymi, które są „zbyt duże by upaść” i które mogą nieustannie szantażować demokratycznie wybrane rządy. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że te instytucje, które były „zbyt duże by upaść” i przetrwały kryzys, dziś stały się jeszcze większe.

Nałożyliśmy na sektor finansowy pewne ograniczenia, ale zasadniczo wciąż to on kontroluje sytuację. Widać to było choćby w niedawnych negocjacjach wokół dyrektywy o restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji banków. Zarówno chadecy, jak i socjaldemokraci niechętne akceptowali myśl, że gdy prywatni inwestorzy robią głupie błędy, to powinni za to zapłacić oni sami, a nie podatnik. W tym sensie reformy nie są tak daleko idące jak powinny, jeśli chcemy uniknąć scenariusza jak z 2008 r.

Co jest powodem tej ospałości – sprawny lobbing czy obawy rządów?

Partie mainstreamu zapewniają, że chcą, by sektor prywatny zapłacił za swoje błędny, ale gdy przychodzi co do czego, okazują się niechętne konkretnym działaniom w tym kierunku. Wolą, by to podatnik płacił. Ostatnio bank SNS, czwarty największy bank holenderski, miał poważne trudności i musiał zostać uratowany. Po włączeniu udziałowców rządowi holenderskiemu brakowało 2,7 mld euro do jego skutecznego uratowania. Mieli do wyboru zaangażowanie posiadaczy obligacji albo sięgnięcie do kieszeni podatników. Wybrali to drugie, bo bali się, że zaangażowanie posiadaczy obligacji będzie dla rynków kapitałowych sygnałem, że pieniądze posiadaczy obligacji nie są w 100% gwarantowane i że można je stracić, jeśli nie inwestuje się ich mądrze.

Wysłali więc sygnał, że jeśli inwestorzy zainwestują w kiepsko zarządzane banki, to podatnicy będą ponosić konsekwencje. To była polityczna decyzja podjęta przez polityczną większość w Holandii, przez rząd w przeważającej części liberalny. Wszystkie prawicowe rządy są zwolennikami dyscypliny rynkowej, poza sytuacją, gdy może ona zaszkodzić prywatnym graczom rynkowym. Istnieje silny lobbing ze strony największych graczy finansowych i ten lobbing przynosi efekty. Ich głównym argumentem jest to, że jeśli sektor prywatny miałby naprawdę płacić za swoje błędy, zakłóciłoby to egzystencję całych społeczeństw. To jest forma szantażu. To jest sianie paniki, ale jest skuteczne.

Ostatni liberałowie?

Czy jesteś pewien, ze gdybyś był następnym zielonym ministrem finansów Belgii, miałbyś inne podejście do tej sytuacji?

Zdecydowanie! Oczywiście, oznaczałoby to pójście pod prąd bardzo wielu żywotnych interesów. Problem istnieje, jeśli tylko jedno państwo wprowadza tego rodzaju dyscyplinę, a pozostałe nie, oraz gdy mamy do czynienia z dużą współzależnością. Wtedy to może być trudne.

Islandia pozwoliła na bardzo istotne straty prywatnych wierzycieli. W rezultacie stała się zupełnie odizolowana i rzeczywiście odbiło się to negatywnie w sensie zmniejszenia zasobów kapitałowych. Jednakże islandzka gospodarka przez to przeszła ma teraz solidne podstawy. W tym procesie to prywatni kredytodawcy zapłacili i to jest zasadniczo coś, co my jako Zieloni próbowalibyśmy zrobić. Ale dyscyplinowanie prywatnych uczestników rynków finansowych tylko w jednym kraju, szczególnie małym kraju, tak naprawdę nie działa, ponieważ mogą oni próbować podjąć kontrofensywę. Gdyby jednak cała Europa zrobiła to jednocześnie, mielibyśmy masę krytyczną, by narzucić naszą wolę uczestnikom rynku.

To kolejny argument za wzmocnieniem partii Zielonych, czyż nie?

Oczywiście. Mam czasem poczucie, że Zieloni to w pewnym sensie ostatni liberałowie na parkiecie. Wiele mainstreamowych partii stoi na stanowisku, że są liberalne rynkowo, tak długo jak rynek jest zyskowny. Gdy rynek zaczyna generować straty, to podatnicy muszą zapłacić. Zieloni nie chcą powierzyć każdej cząstki ludzkiego życia rynkowi – na pewno nie. Jednak w tych elementach działalności ludzkiej, w których zawierzamy rynkowej logice, tam dyscyplina rynkowa oznacza, że ten kto popełnia błędy, ten musi też pokryć straty. Obawiam się, że obecnie partie politycznego mainstreamu popierają dyscyplinę, gdy chodzi o rządy, ale zapominają słowa „dyscyplina”, gdy chodzi o graczy rynkowych.

Wyłom pierwszy: nie wszystkie operacje finansowe są dobre

Takie otwarte nastawienie Zielonych w sprawie rynków było jednym z warunków sukcesów w Parlamencie Europejskim. Czy mógłbyś naszkicować główne osiągnięcia Zielonych w Parlamencie Europejskim, nie tylko odnośnie do regulacji banków, ale także w kwestii walki z rajami podatkowymi?

Gdyby umieścić w szerszej perspektywie, wszystkie sukcesy były częściowe, gdyż nie jesteśmy partią numer jeden w Parlamencie, ale nasza praca jest istotna, ponieważ robimy wyłomy w panującej ortodoksji.

Po pierwsze, udało nam się osiągnąć pierwszy zakaz dla produktów finansowych. W Europie nie można już przeprowadzać operacji zwanej „nagim CDS” („nagie” swapy od niewypłacalności kredytowej) na obligacjach państwowych. Wcześniej istniała możliwość, by inwestor obstawiał bankructwo rządu, na takiej zasadzie, jak gdyby osoba prywatna mogła ubezpieczyć się na wypadek pożaru domu sąsiada. Nie możesz ubezpieczać się od ryzyka, na które nie jesteś narażony, ponieważ w twoim interesie jest wówczas, by to ryzyko się zmaterializowało. W rzeczywistej gospodarce rynkowej to jest nielegalne, ale na rynkach finansowych to jest legalne poza obszarem obligacji państwowych.

Udało nam się więc zakwestionować dogmat, że wszelkie innowacje finansowe jako takie są dobre. Powiedzieliśmy „Nie”: jako rządy mamy władzę, by zabronić pewnych produktów spożywczych, pewnych dodatków chemicznych; jeśli jakieś produkty finansowe okazują się toksyczne, powinniśmy mieć możliwość je zablokować. To jest zupełnie odmienne od dominującej logiki zgodnie z którą „rynek wie zawsze lepiej”, trzeba „uwolnić” kreatywność inwestorów rynkowych, by wszyscy mogli ostatecznie odnieść korzyści. To jest pierwszy wyłom.

Wyłom drugi: można zmusić banki do transparentności

Drugi wyłom został wykonany na polu zwalczania rajów podatkowych. Oszustwa podatkowe, optymalizacja podatkowa są najbardziej śmiertelnymi narzędziami niszczącymi demokrację, ponieważ pozbawiają demokratycznie wybrane rządy środków do realizacji ich celów.

To jest obszar, z którym w teorii Parlament Europejski nie powinien mieć do czynienia, ponieważ nie stanowi on prawa podatkowego.

A jednak odnieśliśmy sukces, włączając w dyrektywę bankową zasadę, która zmusi przynajmniej banki do ujawniania swoich operacji z podziałem na poszczególne kraje. Nowe prawo nakaże bankom ujawnianie każdego kraju, w którym prowadzą działalność, jaką formę prawną ma ta działalność, ile zysku tam wypracowują, ile podatków płacą, ile otrzymują dotacji oraz ile ludzi zatrudniają. To oznacza, że główne instytucje finansowe, jak Deutsche Bank czy BNP Paribas, będą musiały ujawnić na przykład, że na określonej wyspie karaibskiej posiadają piętnaście podmiotów prawnych obracających miliardami – dla setek milionów zysku – nie płacąc przy tym prawie żadnych podatków i zatrudniając jedną osobę na pół etatu.

To jest pierwszy krok walki z rajami podatkowymi, gdyż zapewnia to widoczność problemu, a gdy problem będzie widzialny, trudno będzie rządom nic z tym nie robić.

Czy to jest coś, czego konsekwencje możemy poczuć w ciągu dwóch lat?

Nowe reguły wchodzą w życie od 1 stycznia 2015 r., czyli wkrótce. Zrobiliśmy wyłom w dogmacie, że nie można wymuszać transparentności na instytucjach. Ta „zasłona tajemnicy” to jest coś, co pomagało w oszustwach podatkowych i w unikaniu podatków. Istnieje absolutna blokada w dziedzinie wielu innych kwestii podatkowych, ponieważ znajdują się one w gestii Rady Europejskiej, czyli w praktyce w rękach ministrów finansów. Jako że decyzje Rady wymagają jednomyślności, jedno państwo może samodzielnie zablokować każdą decyzję. Tu właśnie jest pies pogrzebany.

Wyłom trzeci: można ograniczyć premie bankierów

Po trzecie, jest jeszcze kwestia wynagrodzeń. Przychody generowane przez banki „zbyt duże by upaść”, które mogą szantażować demokratycznie wybrane rządy, przekładają się na olbrzymie zyski, które w pierwszej kolejności trafiają do kierownictwa, w następnej do udziałowców. W tej kwestii, która rozsławiła moje nazwisko w londyńskim City, udało nam się nie ograniczać bezwzględnej wysokości wynagrodzenia, ale przynajmniej względną wysokość składowych wynagrodzenia. Ograniczyliśmy stosunek zmiennej składowej wynagrodzenia do stałej pensji.

Unia Europejska nie ma wpływu na ustalanie płac. Jednak jedną z jej kompetencji jest zajmowanie się strukturą wynagrodzeń, jeśli udowodni się, że struktura ta ma systemowy wpływ na rynek wewnętrzny. W tym przypadku wysoka część zmienna w odniesieniu do części stałej zachęcała bankierów do robienia głupich rzeczy. Gdy sprawy brały niepomyślny obrót, podatnicy płacili. Dlatego nakładamy tu ograniczenie, znów odmiennie od dogmatu, że to ustalanie płac nie jest rolą rządów i twierdzeniu, że rządy nie powinny się do tego mieszać.

Przy okazji: JP Morgan w USA i Deutsche Bank w Europie są zagrożone olbrzymimi karami za unikanie prawa podczas ostatniego kryzysu finansowego i po nim. Jednak dziś te banki chełpią się, że mogą zapłacić te kary i wciąż pozostaną rentowne. Innymi słowy, ich zyski są tak duże, że dla nich omijanie prawa i płacenie za kar to jest wciąż korzystny układ. Te wielkie instytucje finansowe wciąż raczej eksportują pieniądze ze społeczeństwa niż służą społeczeństwu wartością dodaną.

Zatem udało nam się zrobić wyłom w niektórych dogmatach, ale dogmat podstawowy, że rynki są dobre, a rządy złe, nadal dominuje w ekonomii.

Dogmaty, które pozostają

Strategie rządów UE, Komisji Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego wciąż opierają się na idei, że jedyną drogą, by wyjść z kryzysu jest: (a) redukcja deficytów państw poprzez ograniczenie wydatków; (b) przywrócenie konkurencyjności przez ograniczenie kosztów pracy i tzw. „redukcję pozataryfowych barier handlowych”, co oznacza ograniczenie standardów socjalnych, środowiskowych i zdrowotnych.

Nie pojawia się pomysł, że wzrost konkurencyjności można uzyskać przez obniżenie kosztów kapitału, które są w Europie absurdalnie wysokie w porównaniu do Chin. To pozostaje dominującą logiką głównonurtowych partii: chadeków, socjaldemokratów i liberałów. Zieloni są jednymi z niewielu, którzy sprzeciwiają się tej logice. Jednak wciąż jesteśmy jedną z mniejszych w Parlamencie. Jeśli naprawdę chcemy obalić te dogmaty, musimy stać się jedną z głównych partii nie tylko w Parlamencie, ale także w rządach narodowych. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy, Zieloni są w koalicji rządzącej w 4 z 28 państw, na dodatek wszędzie jesteśmy słabszym partnerem, nie głównym rozgrywającym.

A jakie jest nastawienie radykalnej lewicy?
Duża jej część podziela naszą analizę. Jednak wolą robić to z perspektywy widowni. We wszystkich bitwach, o których wspominałem, mimo że zawsze był wyznaczony ktoś z radykalnej lewicy do śledzenia postępów w pisaniu dokumentów prawnych, nie brali jednak aktywnego udziału w próbach poprawiania tekstu. Często głosowali we właściwy sposób, jednak nie wkładali wysiłku w próby zmiany politycznej równowagi sił w Parlamencie Europejskim.

Wielu z nich wciąż oczekuje załamania systemu pod ciężarem istniejących problemów i liczą na to, że po tej zapaści staną się silni i odbudują społeczeństwo od zera. Zieloni wierzą, że: (a) załamanie będzie na tyle bolesne dla społeczeństwa, że rekonstrukcja będzie znacznie trudniejsza niż pokojowa transformacja, (b) nikt nie może zagwarantować, że siły dobra, jeśli ująć kwestię w prostej czarno-białej narracji, przetrwają zapaść. Jeśli podzielamy, wraz z radykalną lewicą, troskę w kwestii zagrożeń niesionych przez nierówności, tylko niektórzy z nich podzielają nasz pogląd, że mamy do czynienia nie tylko z tykającą bombą socjalną, ale także środowiskową.

Tak, Zieloni mają pewne problemy z przedstawieniem ekologicznego wymiaru kryzysu.

Łatwiej prezentować to w przypadku Indii czy Chin, gdzie ekologiczna bomba zegarowa jest dużo lepiej widoczna niż tutaj. W Europie jako takiej można by pomyśleć, że jesteśmy odizolowani od kryzysu ekologicznego. Europa wciąż eksploatuje, ale nie jest w tym odosobniona, wiele nieodnawialnych surowców. Gdy jednak dotrzemy do granic wytrzymałości naszej planety, takich jak te związane z klimatem czy z ograniczonością zasobów naturalnych, europejskie społeczeństwa będą dotknięte równie mocno jak wszystkie inne.

Nie można więc oddzielić społecznej i środowiskowej perspektywy. Jako pierwsi będą cierpieć najsłabsi. Nie można rozwiązać ekologicznych wyzwań bez rozwiązania wyzwań socjalnych. Do tej pory nie byliśmy wystarczająco przekonujący, że nasza wizja obejmuje rozwiązanie tych dwóch wyzwań jednocześnie.

Priorytety na kolejną kadencję

Jakie są Twoje priorytety na następną kadencję i jakie społeczne i polityczne sojusze będą nam potrzebne dla ich osiągnięcia?

Nasze podstawowe priorytety to zmniejszenie nierówności materialnych i naszego śladu ekologicznego. W tym celu potrzebujemy sojuszy, przede wszystkim i w pierwszej kolejności w obrębie społeczeństw, a potem na scenie politycznej. W świecie związków zawodowych, NGOsów, ale także w świecie biznesu, jest coraz więcej i więcej ludzi, którzy rozumieją rozległość wyzwań, przed jakimi stajemy i ludzie już wdrażają rozwiązania. Zieloni powinni wyraźnie jawić się jako główny polityczny głos tych agentów zmian i muszą przełożyć to na budowę politycznych sojuszy z ludźmi podzielającymi nasze diagnozy.

Rządy mają dwa zasadnicze narzędzia do zastosowania. Jedno z nich to regulacja: zasady, przepisy, uprawnienia. Jednak mówienie tylko na temat regulacji to mydlenie oczu, jeśli zapomni się o słowie na P: pieniądzach.

Głównym priorytetem powinna być koncentracja na przychodowej stronie równania. Co zrobić, by opodatkowanie było prawdziwym narzędziem ekologicznej i społecznej transformacji? Jaki powinien być poziom opodatkowania kapitału, a jaki pracy? W jaki sposób opodatkować sektor przedsiębiorstw? Obecnie mamy sytuację, w której małe przedsiębiorstwa płacą 35% lub więcej, a wielkie korporacje płacą 5% lub mniej. Co zrobić, by to naprawić? Czego potrzebujemy, by wprowadzić podatki ekologiczne? Cokolwiek robimy w kwestii opodatkowania, musimy się upewniać, że podatki są płacone tam, gdzie powinny być płacone i to jest walka z oszustwami podatkowymi i unikaniem podatków. To jest priorytet numer jeden i to jest narzędzie, które w większości wymyka się poszczególnym krajom i rządom.

Poza tym, oczywiście, dalsza integracja europejska nie będzie akceptowana ani nawet akceptowalna, jeśli nie zbudujemy lub odbudujemy europejskiej demokracji.

Suwerenność w dużej mierze przeszła z rąk ludu do rąk sektora finansowego. Gdy rynki kapitałowe lub ludzie zarządzający rynkami kapitałowymi mają więcej władzy niż demokracje, wtedy mamy do czynienia z prawdziwym problemem demokratycznym. Dopóki nie rozwiążemy tej kwestii, dalsza integracja nie będzie akceptowalna dla obywateli Europy. I to będzie klasycznym problem jajka i kury.

Potrzebujemy dalszej integracji europejskiej, by zmienić równowagę sił pomiędzy demokracją i sektorem finansowym, ale nie możemy tego zrobić. jeśli nie ustanowimy demokratycznej odpowiedzialności za decyzje na poziomie europejskim. W dość oczywisty sposób to, co zostało zrobione w ramach kryzysu euro przez Trojkę, było niszczące dla demokracji. Musimy zapewnić wiarygodność stabilnej Europie, nie osłabiać demokracji, ale ją wzmacniać. To oczywiście jest trudna propozycja.

Tak, ale czy to jest politycznie wykonalne?

Jednym z głównych politycznych wydarzeń, którego doświadczyliśmy w ostatnich miesiącach i latach w Europie, szczególnie po niemieckich wyborach, jest zasada „wielkiej koalicji”. To znaczy koalicja głównonurtowych partii politycznych, które powinny być lewicą i prawicą. W Niemczech mamy większość chadeków i socjaldemokratów. W Austrii, Belgii i Holandii mamy z grubsza to samo z liberałami.

Moją główną obawą jest, że kolejny Parlament Europejski będzie zdominowany przez logikę dwóch największych partii. Główny cel: opór przed ekstremistami, szczególnie przed skrajną prawicą, będzie dalej kierował głównonurtową polityką, twierdząc że „musimy być zjednoczeni, by uniknąć przejęcia władzy przez ekstremistów”.

To by oznaczało, że pole działania Zielonych będzie bardziej ograniczone. To ostudziłoby europejską debatę. Gdyby tak się stało, rolą Zielonych byłoby pokazać, że istnieje realna polityczna alternatywa, która w porównaniu z ekstremistami ma realną propozycję na przejście z punktu A (w którym się znajdujemy) do punktu B (gdzie powinniśmy się znaleźć). Że istnieje grupa ludzi posiadających wykonalną alternatywę dla głownonurtowej polityki, będącą jednocześnie wiarygodną, w sensie proponowania konkretnych kroków do przejścia z miejsca gdzie jesteśmy dziś, do miejsca gdzie powinniśmy być, zamiast liczyć na załamanie.

Taming the Giant – Towards a Sustainable Financial System
Taming the Giant – Towards a Sustainable Financial System

How to create a financial system that helps, not destroys, the real economy? Seven years on from the financial crisis that heralded the great recession, this question remains unresolved.