Różnorodność pojmowania i zarządzania zasobami – zarówno w świecie naturalnym, jak i wirtualnym – pokazuje, że podejście oparte na idei dóbr wspólnych może nas prowadzić do zupełnie innych rezultatów niż kierowanie się logiką rynkową. Wywiad z Molly Scott Cato i Ugo Mattei.

Zielony Magazyn Europejski: Jak zdefiniowalibyście dobra wspólne?

Ugo Mattei: Koncepcję tą nie da się łatwo wytłumaczyć. Używam definicji, wedle której dobra wspólne to zasoby, zarządzane w interesie przyszłych pokoleń.

Molly Scott Cato: Zgoda – to użytkowanie definiuje, czy jakiś zasób jest czy nie jest dobrem wspólnym. Weźmy pod lupę dobra egzystencjalne. Możesz dysponować swoimi zasobami potrzebnymi do zaspokojenia podstawowych potrzeb – jedzeniem, wodą, schronieniem czy odzieżą – na wiele różnych sposobów. Jeśli podchodzisz do nich poprzez „grodzenie i wymianę” oznacza to, że kierujesz się logiką rynkową. Jeśli z kolei myślisz o ich użytkowaniu dla zaspokojenia potrzeb wybierasz myślenie o dobrach wspólnych.

ZME: Jakie powiązania istnieją między ekologią a dobrami wspólnymi?

UM: Ich wzajemne powiązania są dość wyraźne. Jesteśmy przyzwyczajeni do życia w systemie prawnym i społeczno-ekonomicznym, opartym na ekstremalnej formie indywidualizacji społeczeństwa, wspierającej zmiany technologiczne i stosunki kapitalistyczne. Wyraźnie widać, że kierunek w którym proces ten wyewoluował nie jest zrównoważony, opierając się na wizji nieograniczonej ilości zasobów na ograniczonej planecie. Każda próba zmiany kierunku poprzez zaproponowanie nowej formy organizacji społecznej wymaga od nas stworzenia nowych kategorii myślowych. Idea dóbr wspólnych niewątpliwie jest najbardziej obiecującą próbą przekroczenia logiki kapitalistycznej.

MSC: W modelu rynkowym zasoby są rzadkim dobrem prywatnym, podczas gdy podejście oparte na dobrach wspólnych przyjmuje stanowisko, w których jest ich mnóstwo i są one dzielone wewnątrz społeczności. Powodem, dla którego chcemy odejść od modelu rynkowego jest to, że wraz z umożliwieniem grodzenia zasobów i zmieniania ich w możliwe do sprzedaży jednostkowe towary i usługi oraz zachęt do ich silniejszego wykorzystywania towarzyszyć mu zaczynają poważne problemy ekologiczne. Jeśli jednak zaakceptuje się, że zasoby od których zależymy są wspólną własnością i gdy jesteśmy zachęcani do współpracy w celu dzielenia się nimi to będziemy nimi zarządzać w bardziej zrównoważony sposób.

UM: Kwestionujemy założenie, że wartość czegoś wywodzi się z wymiany oraz kapitalistycznej akumulacji. Alternatywą jest wizja, która w samym środku stawia społeczność ekologiczną oraz dzielenie zasobów, w której zaspokojenie czerpie się nie z wymiany, ale z użytkowania. Wymaga ona od nas zupełnego przemyślenia np. porozumień wolnohandlowych, opierających się na odwrotnej logice, jak również wielu innych struktur kapitalistycznych.

ZME: Czy naturalne dobra wspólne są w jakiś sposób inne od tych w świecie cyfrowym?

MSC: Niezbyt. Jak pokazują przykłady owadów zapylających, wiatru czy słońca niemal każde dobro wspólne można wyobrazić sobie jako coś o wartości rynkowej. Działa to w dwie strony – wszystko, na czym możesz zarobić możesz wyobrazić sobie jako dobro wspólne.

Klasycznym przykładem ze świata cyfrowego jest Wikipedia. Wszyscy ją używają, wielu z nas pisze na niej artykuły, często – by działała nadal – wpłacamy darowizny. To bardzo dobry przykład platformy działającej dlatego, że ludzie się ze sobą dzielą. Odwrotnością cyfrowych dóbr wspólnych jest np. Facebook, gdzie wstawiamy swoje fotografie, ale ma on zamknięty charakter – zarobione na nim pieniądze trafiają do Marka Zuckerberga i jego ekipy. Wyobraź sobie jak dużo pieniędzy mógłby zdobyć założyciel Wikipedii, Jimmy Wales, gdyby zdecydował się na jej prywatyzacje. Celowo jednak tego nie zrobił.

Jeśli zgodzisz się z tym, że zasoby od których wszyscy zależymy są wspólną własnością to mamy społeczną zachętę do współpracy w celu dzielenia się nimi.

~ Molly Scott Cato

UM: Udawanie, że w dzisiejszych czasach istnieją jakieś różnice ontologiczne między naturą, nauką, technologią i polityką jest niczym innym jak ideologią. Dzięki idei nowoczesności mamy dziś na świecie ogromne zasoby kapitału, ale już niemal żadnych dóbr wspólnych. Kolejnym projektem powinna być przemiana części tego kapitału w dobra wspólne. Widać wyraźnie, że gospodarka oparta na informacji (np. Internecie) jest pierwszym typem kapitału, który możemy poddać takiej przemianie. Wymaga to jednak olbrzymiej zmiany jako że Wikipedia – jedyny znaczący przykład sieciowego dobra wspólnego – jest przygniatana przez Twittera czy Facebooka.

ZME: Powiedziałaś, że za pomocą dóbr wspólnych musimy znaleźć alternatywę dla modelu rynkowego. Czy nie potrzebujemy też jednak alternatywy dla modelu państwowego?

MSC: Nie zgadzam się z trójpodziałem na publiczny, prywatny i społeczny sektor przedsiębiorczości. Moim zdaniem wszyscy żyjemy w świecie kształtowanym przez rynek – fakt, że część usług dostarczanych jest przez system publiczny nie oddala nas za bardzo od podstawowej logiki rynku. Kiedy mówię o modelu rynkowym nie chodzi mi tylko o sektor prywatny, ale o sytuację, w której skupiamy się bardziej na wymianie niż na produkcji nakierowanej na zaspokajanie potrzeb. Państwo zachowuje się dziś w podobny sposób.

Wszystko, na czym możesz zarobić możesz wyobrazić sobie jako dobro wspólne.

~ Molly Scott Cato

ZME: Czy system dóbr wspólnych jest totalną zmianą, czy może powinien współistnieć z kapitalizmem?

UM: Gdybyśmy zaczęli od pustej kartki papieru stwierdziłbym, że idea dóbr wspólnych ma równie fundamentalny charakter, jak dla gospodarki kapitalistycznej idea praw jednostki. Stanowi ona zupełnie inny sposób na wyobrażenie sobie prawa czy funkcjonowania społeczeństwa – w utopijnym świecie dobra wspólne mogłyby być uważane jako alternatywa dla dzisiejszego systemu ekonomicznego.

Istnieje jednak bardziej realistyczne podejście, w którym ani sektor publiczny, ani prywatny nie są w stanie łatwo dostosować się do logiki dóbr wspólnych. Sektory te są bardzo odporne na zmiany. Od czasu, gdy laureatka nagrody Nobla, Elinor Ostrom, zaczęła mówić o dobrach wspólnych sprawy podążyły w zupełnie innym kierunku niż ten, który byśmy sobie życzyli. Mieliśmy do czynienia z jeszcze większym stopniem „technologizacji” i cyfryzacji, przez co jedyną drogą dla sukcesu dóbr wspólnych byłoby ich współistnienie z logiką kapitalistyczną. By to osiągnąć muszą być one w inteligentny sposób wplecione w istniejące wokół nas otoczenie instytucjonalne. Musimy używać dostępnych nam środków w celu pokazania tkwiących w gospodarce kapitalistycznej sprzeczności mając nadzieję, że w pewnym momencie poniesie ona klęskę.

MSC: W tej kwestii jest między nami pewna niezgoda, jako że podejście ekopolityczne zakłada, że nie musi się czekać na krach systemu kapitalistycznego, tylko tworzy się oparte na logice dóbr wspólnych alternatywy tam, gdzie to tylko możliwe. Już to nadaje sens uczeniu się i rozumieniu tego podejścia, a w efekcie inną świadomość na temat aktywności ekonomicznych, które umożliwiają przejście z systemu kapitalistycznego na coś lepszego. W Europie mamy już mnóstwo małych tego przykładów. W Stroud – mieście, w którym żyję – stworzyliśmy wspierany przez lokalną społeczność system rolny, dostarczający żywność dla 200 biorących w nim udział rodzin. Płacimy niewielką opłatę za wynajem ziemi. To przykład inicjatywy, opartej na wspólnotowym podejściu do dostarczania warzyw lokalnej społeczności. Funkcjonuje ona w obrębie społeczeństwa kapitalistycznego, ale kieruje się inną logika tego, w jaki sposób powinna działań gospodarka.

Dzieci – millenialsi są jak cyborgi. Myślą o sobie jako o jednostkach, a nie częściach społeczności, żyjąc połączone ze swoimi maszynami.

~ Ugo Mattei

UM: Nie widzę jakiegoś istotnego sporu między nami. Patrzymy się stojące przed nami możliwości i próbujemy stworzyć nową formę świadomości, niezbędnej dla dalszych, rewolucyjnych przedsięwzięć.

MSC: Zgoda, tyle że zamiast “rewolucyjnych” użyłabym raczej słowa “transformacyjnych”. Internet może być dobrą przestrzenią dla tej transformacji, jako że dzisiejsi młodzi instynktownie wyczuwają i rozumieją, w jaki sposób mogłaby działać gospodarka dóbr wspólnych. Gdy używają i dzielą się dobrami cyfrowymi bulwersują się restrykcjami, takimi jak geoblokowanie (ograniczenie dostępu do treści dla użytkowników określonej części świata). Internet daje również sporo okazji do nauki i obmyślania idei i praktyki. Popatrz na Facebooka. Jego wartość tworzą dostarczający treści użytkownicy, podczas gdy w tworzeniu algorytmu oraz samym pomyśle na niego widać niewielką dozę innowacyjności. Mimo to wspomniana innowacja zdążyła się już zwrócić miliony razy. Myślę że czas już podnieść postulat, by Facebook należał do ludzi którzy go używają – tak jak w wypadku Wikipedii. Uważam za skandaliczny fakt, że Zuckerberg może pozować na wielkiego, rozwiązującego problemy świata filantropa, używając do tego pieniędzy zagarniętych z treści, które opublikowałam w serwisie.

UM: To ważne by podejść z otwartą głową do kwestii kontroli, którą Zuckerberg ma nad tymi wielkimi, magazynującymi nasze dane serwerami i pomyśleć, w jaki sposób możemy odzyskać nad nimi kontrolę. Rządy nie zrobią tego za nas, bo tkwią w kieszeniach korporacji. Musisz do tego użyć społecznej mobilizacji, ale wymagałaby ona poziomu świadomości oraz aktywności, o którym młodzi ludzie o których wspomniałaś nie mają.

Dzieci – millenialsi są jak cyborgi. Myślą o sobie jako o jednostkach, a nie częściach społeczności, żyjąc połączone ze swoimi maszynami. Jest mało prawdopodobne, by to z tego pokolenia wyłoniła się jakaś krytyczna myśl. Uważam, że szeroko rozpowszechnione używanie smartfonów i komputerów ma na ludzi podobny wpływ co heroina w latach 70. XX wieku – zachowuje pełną kontrolę nad aspiracjami tego pokolenia. Jest od nich uzależnione – nie rozmawia ze sobą ani się nie organizuje. Nie przekonasz mnie do tego, że Arabska Wiosna dowodzi, że jest inaczej. Po pięciu latach jasno widać, jak niewiele udało jej się osiągnąć.

ZME: Czy dobra wspólne mogą być pożyteczne dla projektu integracji europejskiej? Czy mogą ją wzmacniać?

MSC: Większość europejskich polityków wspiera model ekonomiczny, który nie działa. W tym samym czasie obywatele tracą swoje zaufanie do niego. W Parlamencie Europejskim znajdziemy dwie grupy walczące o nowy model, ale widać między nimi istotną różnicę: GUE/NGL – Grupa Zjednoczonej Lewicy Europejskiej/Nordyckiej Zielonej Lewicy chciałaby widzieć większą rolę własności publicznej i społecznej, podczas gdy my (Zieloni/Wolny Sojusz Europejski) walczymy o dobra wspólne, własność społeczną oraz społeczne zarządzanie zasobami.

UM: Sprawa ta budziła we mnie sporo niepokojów przez dość długi czas. Jakaś część mnie chce wierzyć w to, że nadal warto ratować Unię Europejską i że dobra wspólne mogą zostać użyte do tego, by osiągnąć jakiś rodzaj równowagi konstytucyjnej. Nie będzie to jednak prosta sprawa. Dziś w liberalnych, zachodnich demokracjach konstytucyjnych mamy do czynienia raczej z jej nierównowagą. Gdybyśmy chcieli jutro uspołecznić Facebooka musielibyśmy przejść przez szereg sporów prawnych, a ryzyko ich przegrania byłoby bardzo wysokie. Z drugiej strony gdyby któryś z europejskich rządów zdecydował się na prywatyzację to proces ten przebiegałby bez jakiejkolwiek kontroli. Kiedy włoski rząd sprzedaje urzędy pocztowe nie ma żadnego narzędzia prawnego, umożliwiającego powstrzymanie tego procesu – mimo iż jest to moja własność jako podatnika. Istotną funkcją dóbr wspólnych byłoby zapewnienie tego, by publiczne zasoby były chronione co najmniej tak dobrze, jak te prywatne. Właśnie dlatego powinniśmy nawoływać do fundamentalnych zmian w europejskich konstytucjach, które pozwoliłyby na zmianę w relacji między mieszkańcami Europy a ich własnością.

Rzeczą, która niepokoi mnie w Unii jest to że nie wiem, czy dobra wspólne są kompatybilne z systemem, w którym ośrodek władzy jest tak odległy od miejsc, w których się rodzą. Mamy do czynienia z jednolitym rynkiem, zamieszkanym przez pół miliarda ludzi, rządzonym za pomocą tego samego prawa i instytucji. To dla mnie za dużo. Dobra wspólne opierają się na filozofii „małe jest piękne”, podczas gdy projekt europejski jest olbrzymi.

MSC: Nie zgodzę się. Uważam, że potrzebujemy partycypacji obywatelskiej na wszystkich szczeblach. Na poziomie globalnym musimy poradzić sobie ze zmianami klimatu i ustanowić jednolite reguły dla korporacji. Na poziomie europejskim przyda się nam polityka podatkowa zapobiegająca możliwości czerpania przez koncerny zysków za pomocą unikania opodatkowania. Częścią wyzwania jest ustalenie, które uprawnienia władzy powinny być realizowane na poszczególnych szczeblach.

ZME: Istnieje liberalny argument, według którego większość ludzi zaczyna się troszczyć o środowisko dopiero wtedy, gdy dzięki kapitalizmowi stają się bogaci. Widzimy, że partie Zielonych odnoszą największe sukcesy w bogatszych krajach UE. W jaki sposób możemy poradzić sobie z tym problemem podczas promowania idei dóbr wspólnych?

MSC: Uważam, że to ściema. Gdy zobaczymy, gdzie na świecie środowisko jest dziś mniej zniszczone to są to biedniejsze kraje. Nawet tam zanieczyszczenie wygenerowali anglosascy (i inni) kolonizatorzy i postkolonizatorzy. To bardzo europocentryczne spojrzenie. Biorę jednak pod rozwagę kwestię dotyczącą naszych własnych społeczeństw. Nie udało nam się za bardzo w Europie nawiązać więzi ze społecznościami robotniczymi. To jednak głównie z powodu tego, w jaki sposób Zieloni mówią i dyskutują. Twierdzenie, że biedni nie martwią się o stan środowiska jest przejawem patrzenia się na nich z góry. Jak najbardziej się martwią! Jeśli nie znaleźli sposobu na pokazanie tego na scenie politycznej to tylko dlatego, że system ich zawodzi.

UM: To nowa wersja starego, dawno już skompromitowanego twierdzenia o ściekania bogactwa w dół. Twierdzenie, że tylko bogaci przejmują się stanem środowiska nie znajduje potwierdzenia w jakichkolwiek faktach. Gdyby styl życia Kalifornii, w której wynalezione zostały przyjazne dla natury elektryczne samochody Tesla, obrała cała planeta potrzebowalibyśmy sześciu Ziemi do tego, by zaspokoić nasze zapotrzebowanie na zasoby. Burkina Faso z kolei ma ślad ekologiczny na poziomie 0,1. To są fakty. Reszta to kłamstwa.

Jeśli Zielonym w jakiś krajach się nie wiedzie to z powodu kiepskich liderów – przynajmniej we Włoszech, gdzie funkcjonowali jako niezdolna do rozmowy z kimkolwiek poza sobą klika. Przyznaję, że istnieje problem spowodowany silnym powiązaniem między demokracją reprezentacyjną a społeczeństwem kapitalistycznym. Z powodu tego powiązania ruchy, które nie przyjmują logiki kapitalistycznej – na przykład osób myślących w kategoriach dóbr wspólnych, a nie jednostek – będą mieć trudności ze zdobyciem demokratycznej reprezentacji. Jest bardzo trudno narzucić logikę dóbr wspólnych z góry, jako że ze swej natury mają one oddolny charakter – muszą one brać się od ludzi. Najlepszą rzeczą, jaką możemy robić, to poszerzać wiedzę na ich temat, rozmawiać z ludźmi i uwalniać ich z technologicznej klatki, w której ugrzęzły ich głowy.

Tłumaczenie: Bartłomiej Kozek

Finding Common Ground
Finding Common Ground

An investigation into the commons reveals the wide-ranging spectrum of definitions and applications of this concept that exist across Europe. Yet from the numerous local initiatives, social movements and governance models associated with this term – is it possible to identify the outline of a commons-based approach that could form the basis of a broad cross-societal response to the failures of the current system?