Jeśli lewica chce przekuć rosnące w siłę nastroje antyestablishmentowe w Europie, musi postawić na stole kwestię przyszłości kapitalizmu oraz odpowiedzieć na napięcie między dalszą integracją ekonomiczną a przyszłością demokracji w Europie.

Pierwszym krokiem może być zmiana sposobu opisu sytuacji, umożliwiająca pełne zrozumienie przejawów niezadowolenia, z którymi mamy obecnie do czynienia.

Wedle większości analiz Europa skręca na prawo. Podczas niedawnych wyborów prezydenckich w Austrii były przewodniczący Zielonych, Alexander Van der Bellen, pobił kandydata Austriackiej Partii Wolności, FPOe – Norberta Hofera – jedynie 31 tysiącami głosów na 4,64 miliona, które zostały oddane (wkrótce czeka nas powtórka głosowania – przyp. red.).

W szeregu państw Europy Zachodniej skrajne prawicowym partiom udało się przekroczyć 10-procentowy próg poparcia. FPOe może liczyć w Austrii na 35%, Szwajcarska Partia Ludowa na 29%, a partie tego typu w Danii i na Węgrzech sięgają 21%. Jeśli dodamy do tego obecne rządy w Polsce i w Chorwacji (w tym drugim kraju przedterminowe wybory odbędą się we wrześniu – przyp. red.), mieszające ze sobą społeczny konserwatyzm i nacjonalizm, można by obwieścić wzrost nieliberalnych sił politycznych w Europie.

Wraz z już dobrze opisanymi trendami spadającej frekwencji wyborczej, zachwiania partyjnych lojalności oraz spadków poziomu zaufania najważniejszych instytucji politycznych obserwujemy przechodzenie rosnącej rzeszy poszukujących rozwiązań obywateli w stronę nacjonalistycznych, ksenofobicznych i autorytarnych ugrupowań.

Zamiast głównonurtowych analiz tego trendu, odnoszących się do wzrostu islamofobii, rosnącego eurosceptycyzmu czy tez z badań opinii proponujemy odwołanie się do staroświeckiej ekonomii politycznej, odrzucającej sztuczny podział między gospodarką a polityką, co pomoże nam nadać sens temu, co dzieje się dziś w Europie.

Wymaga to porzucenia pojęcia „nieliberalnej demokracji”, które uważamy za koncepcyjną przeszkodę dla progresywnej polityki. Nazywając aktualny kryzys tym terminem tracimy szansę zarówno na znalezienie jego przyczyn, jak i rozwiązań.

Pierwszym problemem, jaki mamy z idea “nieliberalnej demokracji” jest fakt, że ostentacyjnie odwołuje się wyłącznie do sfery polityki – demokracji jako ustroju charakteryzującego się wolnymi, uczciwymi wyborami oraz „nieliberalizmu” jako słowa-wytrychu dla opisu wzrostu ugrupowań autorytarnych, ksenofobicznych i nacjonalistycznych.

Już pobieżna analiza koncepcji liberalnej demokracji (dokonana np. przez często cytowanego w tym kontekście Fareeda Zakarię) ujawnia, że jej liberalizm ma oznaczać rządy prawa, rozumiane nie tylko jako ochrona praw obywatelskich, ale też praw własności i wynikającego z niej kształtu polityki klasowej. Od czasu narodzin liberalizmu kapitalizm i demokracja uważane były za przeciwstawne siły, czego przykładem był lęk że gdy masy zdobędą władzę, to fakt ten będzie oznaczał kres kapitalizmu.

Idea „nieliberalnej demokracji” wpasowuje się w ten wiekowy lęk liberałów.

Autorytarny kapitalizm

Drugą kwestią, związaną z tą idea, jest uniemożliwianie przez nią wyobrażenia sobie postępowych alternatyw dla status quo.

Tkwiąc w podziale na „liberalne” i „nieliberalne”, zmuszeni jesteśmy do wyboru między statusem quo z jednej i jeszcze gorszymi skutkami zmian z drugiej strony. Hegemoniczny status ekonomicznego liberalizmu nie podlega tu dyskusji.

Sposobem na zdanie sobie sprawy z tego problemu jest przypomnienie sobie zaproponowanego przez Daniego Rodrika trylematu, wedle którego globalny kapitalizm, państwa narodowe oraz demokracja są ze sobą niekompatybilne. Druga połowa XX wieku pokazała, w jaki sposób demokracje użyły ramy państw narodowych do okiełznania kapitalizmu. Od tego czasu – jak wiemy już na pamięć – globalna integracja ekonomiczna stała się wiodącą siłą zmiany społecznej.

Jeśli zgodzimy się z diagnozą Rodrika to oznacza to, że pola ustąpić muszą bądź to państwa narodowe, bądź demokracja. Dlaczego? Ograniczanie społecznych i ekologicznych skutków globalnego kapitalizmu w demokratyczny sposób (a więc w interesie większości ludzkości) wymaga globalnego systemu rządzenia, który pozostaje utopią.

Zostajemy zatem z inną parą, w której globalna integracja ekonomiczna wdrażana jest przez państwa narodowe w coraz bardziej autorytarny sposób. Wraz z upływem czasu poszczególne rządy mają do dyspozycji coraz bardziej ograniczone wybory w kwestiach takich jak opodatkowanie, wydatki publiczne czy regulacje, co podmywa ich demokratyczną legitymację.

Czy zatem nie będzie trafniej określić aktualnie obserwowany w Europie trend nie jako „nieliberalną demokrację”, tylko wzrost autorytarnego kapitalizmu?

Koncepcja “nieliberalnej demokracji” miesza ze sobą dwa terminy, które niekoniecznie są ze sobą powiązane – odrzucenie neoliberalizmu oraz wzrost prawicowego ekstremizmu. Powodem, dla którego dziś je ze sobą wiążemy jest dramatyczna porażka lewicy w reprezentowaniu interesów rozlicznych grup społecznych oraz osób indywidualnych, które dziś kiepsko sobie radzą.

Wracając do wyborów w Austrii, ich wynik pokazuje rosnący podział klasowy. Średnioklasowe, miejskie elity głosowały na Van der Bellena, podczas gdy kiepsko zarabiający mieszkańcy wsi oraz klasa pracująca wsparli Hofera. Innymi słowy od lat 90. XX wieku, kiedy to lewica bezkrytycznie przyjęła liberalizm ekonomiczny, przestała reprezentować te klasy społeczne, dzięki którym w ogóle powstała.

Szwajcarski politolog Hanspeter Kriesi uważa, że polityczne przetasowania w Europie są skutkiem procesów globalizacyjnych. Ogólnoświatowa integracja ekonomiczna, przeprowadzona w celu realizacji swobodnego przepływu kapitału, dóbr, usług i ludzi, przynosi ze sobą rosnącą konkurencję ekonomiczną o miejsca pracy i indywidualne szanse życiowe, jak również rosnącą różnorodność kulturową spowodowaną migracjami. Tworzy ona nowe interesy i nowe sojusze zwolenników oraz przeciwników liberalizacji gospodarczej.

Szczegółowy skład tych dwóch grup będzie się różnił w zależności od narodowych kontekstów, ale – ogólnie rzecz biorąc – jednostki i grupy, którym z powodów braku wykształcenia, umiejętności czy innych ograniczeń w mobilności społecznej trudniej jest dostosowywać się do zmiany społecznej będą jej przeciwnikami.

Jak zwykł argumentować Zygmunt Bauman, dzisiejszą płynną nowoczesność zasiedlają turyści oraz włóczędzy. Ta pierwsza grupa porusza się po świecie, ta druga zaś – znacznie większa – jest przez świat wprawiana w ruch.

Włóczędzy zmuszani są do podróży, bo są na nią wypychani, wykorzeniani z miejsc, które nie mają przyszłości, podczas gdy turyści przemieszczają się (bądź nie) za głosem serca. Grupa z odpowiednimi zasobami – informacjami, sieciami znajomości, wiedzą oraz pieniędzmi – ma cały świat u swych stóp, podczas gdy ta ich pozbawiona jest wprawiana w ruch bądź z niego wyłączana w zależności od aktualnego zapotrzebowania globalnych sieci kapitału oraz rynku.

Kluczowym problemem, przed jakim obecnie stoimy, jest to, że związane z tym procesem niepokoje wyrażane są przez prawicę za pośrednictwem postulatów, wymierzonych w dzielenie społeczności oraz nadawanie poczucia bezpieczeństwa dzięki obrzydzaniu Innego. Na zachodzie Europy oznacza to przekaz skierowany przeciwko imigrantom i muzułmanom, na wschodzie zaś – eurosceptycyzm, homofobię i społeczny konserwatyzm.

Fundamentem wzrostu prawicy w Europie jest polityczne wyartykułowanie społecznej potrzeby opieki, pragnienia bezpieczeństwa oraz przynależności.

Nadmiar społecznego gniewu i frustracji spowodowanych przez kapitalizm, w połączeniu z bezradnością partii lewicowych, od wielu lat stawiających na elitarne programy skierowane raczej do turystów niż do włóczęgów, pozwala objaśnić przemianę robotniczych tożsamości klasowych w nacjonalistyczne i ksenofobiczne.

Projekt dla europejskiej lewicy

Kiedy już dokonamy przepracowania problemu i umieścimy go w kontekście sprzeciwu wobec dalszego utowarowienia, nie zaś odwołując się do kulturalistycznych tłumaczeń, możliwa będzie reinterpretacja aktualnych wydarzeń politycznych jako ogólnoeuropejskiego, jednoznacznego odrzucenia polityki establishmentu, nie zaś wzrostu prawicy.

Zrealizowane w roku 2013 badanie nad globalnymi protestami pokazało, że fundamentalnym dziś wyrażanym niepokojem jest brak „prawdziwej demokracji”.

Słusznie martwiąc się wzrostem nacjonalizmu i ksenofobii powinniśmy skupić się na tym, że obserwowany przez nas fenomen to zakrojone na szeroką skale odrzucenie układu politycznego. Widać to po skali protestów, narodzinach nowych ruchów społecznych oraz redefiniowaniu lewicowej polityki, co szczególnie mocno widać w Grecji, Hiszpanii oraz Portugalii.

Znajduje ono również odzwierciedlenie na szczeblu europejskim w postaci inicjatyw takich jak DiEM25, domagających się pilnej demokratyzacji Unii Europejskiej oraz odebrania władzy, dzierżonej dziś przez Trojkę.

Ten antyestablishmentowy nastrój jej dziś jednak bardziej efektywnie zagospodarowany przez prawicowy ekstremizm. Zatrzymanie tego trendu jest najbardziej pilnym zdaniem dla postępowej polityki na kontynencie.

Aby lewica mogła na nowo wyrazić energię politycznej emancypacji, musi postawić na stole kwestię przyszłości kapitalizmu oraz głośno mówić o napięciu między dalszą integracją ekonomiczną a przyszłością demokracji w Europie.

Może jej pomóc pamięć o tym, że dzisiejsze demokracje, które wszyscy chcemy zachować, są efektem walk ruchów robotniczych oraz partii socjalistycznych na rzecz powszechnego prawa wyborczego oraz praw politycznych, społecznych i ekonomicznych.

Choć o wejściu do partii socjalistycznych do rządów przeczytamy nawet w podręcznikach szkolnych to dziś, w XXI wieku zapominamy, że był to kluczowy moment dla narodzin współczesnej demokracji.

Zamiast patrzeć się, jak ludowy gniew kierowany jest w stronę nacjonalistycznych rozwiązań, lewica musi śmiało odzyskać swe egalitarne zasady.

Jednym z ubocznych efektów hegemonii, jaką nad naszą wyobraźnią sprawuje liberalna demokracja jest zredukowanie egalitaryzmu wyłącznie do mechanizmów kompensacyjnych. Jest on tymczasem ambitnym projektem politycznym, mającym na celu budowę społeczności, w których ludzie żyją ze sobą w relacji równości. Projekt ten wymaga jednoczesnej walki z nierównościami klasowymi i prestiżowymi.

Pomysły na budowanie uznania poprzez dzielenie na obywateli i imigrantów znajdują dziś posłuch, podczas gdy lewicowe apele o solidarność trafiają w pustkę, kiedy nie są w stanie odnieść się do nierówności klasowych. Jedynie poprzez odniesienie się do potrzeby osobistego spełnienia się włóczęgów możemy mieć nadzieję na zatrzymanie aktualnego trendu autorytarnego kapitalizmu i na skierowanie się w stronę odnowy demokracji.